Wrzucę trochę zdjęć, jesiennych. Tak, żeby pokazać, że tą porą roku też może być pięknie.
czwartek, 23 października 2014
#24. Jesiennie.
Dziś nie będę zbyt wiele pisała. Dręczą mnie miliony myśli. Na całe nieszczęście - przygnębiających. Plus pogoda za oknem, która nie rozpieszcza. Chociaż... gdyby był tutaj teraz ze mną Yasin - byłoby zupełnie znośnie.
Wrzucę trochę zdjęć, jesiennych. Tak, żeby pokazać, że tą porą roku też może być pięknie.
Wrzucę trochę zdjęć, jesiennych. Tak, żeby pokazać, że tą porą roku też może być pięknie.
piątek, 17 października 2014
#23. Turkiye tamamdir! Istanbul.
Strasznie długo mnie tutaj nie było, bo minął już ponad miesiąc od momentu opublikowania ostatniego posta.
W samolocie do Stambułu poddałam się i zasnęłam na moment. Po lądowaniu, wędrując już przejściem z samolotu do budynku lotniska, zaczepił mnie nieznany mi wcześniej chłopak. Zagadnął do mnie od razu po polsku. Okazało się, że jest Turkiem, mieszka w Krakowie od 3 lat i przyleciał do Stambułu żeby odwiedzić rodziców. Nie pamiętam jego imienia (cóż), ale spadł mi on z nieba w tamtym momencie. Lotnisko w Stambule jest bardzo pogmatwane. Gdybym była tam sama, nie bardzo wiedziałabym, gdzie mam się w ogóle udać. Kolega ten natomiast pokazał mi gdzie mam pójść, żeby przejść kontrolę paszportową. On sam udał się do swojej bramki, ale obiecał, że jak tylko go sprawdzą, będzie na mnie czekał. I jak obiecał, tak i zrobił. Zaprowadził mnie też w miejsce odbioru bagażu. Trochę czekaliśmy, nim na taśmie pokazały się nasze walizki. Wkrótce jednak wędrowaliśmy ramię w ramię do wyjścia. Nieopodal wyjściowych drzwi zauważyłam tłum ludzi, odwróconych do mnie tyłem. Dżinsowa koszula z krótkim rękawem. Yasin. Bez namysłu (byłam na tyle niekulturalna, że nawet koledze nie podziękowałam), pobiegłam w jego stronę. Nie chciałam się na niego rzucać, czy skakać. Stanęłam więc za nim, palcem wskazującym postukałam po jego lewym ramieniu, a kiedy się odwrócił... No dobra, dobra, bez szczegółów. Nie każdego przecież obchodzi love story. :P
Podczas rejsu przytrafiła nam się także jeszcze jedna wesoła historia. Śmiała się z niej potem cała rodzina mojego chłopaka.
22 września wróciłam do Polski. I po tym właśnie powrocie, aż do dziś, czuję ogromny niedosyt. Ciągle wydaje mi się, że mogłam: zrobić więcej, zobaczyć więcej i przede wszystkim: znacznie mniej powiedzieć. Czasem robimy coś, nie myśląc o konsekwencjach. Mówimy coś, co ślina na język przyniesie, w podniosłości emocji, by potem pokutować za ten moment długie tygodnie. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy i inni to odczuwają, ale kiedy czuję, że popełniłam błąd, strasznie ciężko jest mi potem pozbyć się poczucia winy. Zadręczam się i katuję, zamiast postawić sobie konkretny cel: więcej tego nie zrobisz. I wytrwale się go trzymać.
Wracając do Turcji, bo to właśnie o niej zamierzam dziś coś napisać... Turcja jest spoko!
Tak też brzmi tytuł tego posta i tytuł całej "serii" postów o Turcji. Nie da się bowiem opowiedzieć tego kraju w jednej notatce. Postanowiłam, że nie będzie tu o Izmirze czy Antalyi. Turystyczne partie zostawiam biurom podróży. Skupię się na Stambule i Bursie. Tam też spędziłam 18 dni. W Stambule, łącznie, 5. W Bursie (analogicznie) - 13.
W nocy z 3 na 4 września nie zmrużyłam oka nawet na moment. Po 3 nad ranem spakowałam walizkę do bagażnika samochodu, opatuliłam się swetrem na tylnym siedzeniu i utkwiłam wzrok w błyszczących na niebie gwiazdach. Podróż na lotnisko w Pyrzowicach zajęła nam około 1,5 godziny. Po 4 byłam więc na miejscu. Mój terminal nie pękał w szwach, stałam jako trzecia osoba w kolejce do nadania bagażu i otrzymania kart pokładowych. Po tej procedurze postanowiłam posiedzieć jeszcze trochę z mamą. Pożartowałyśmy, pogadałyśmy, w końcu życzyła mi udanej podróży i ruszyłam do odprawy. Przy swojej bramce siedziałam prawie półtorej godziny. Było mi zimno, strasznie się bałam, a czas ciągnął się jak rozgotowany makaron na spagetti. W końcu jednak pozwolono nam dostać się autobusem do samolotu. Zajęłam swoje miejsce. Od razu, jak to ja, zapięłam pas bezpieczeństwa i wdałam się we wnikliwą analizę instrukcji traktującej o zachowaniu w czasie zagrożenia katastrofą. Czułam jak całe moje ciało zaczyna dygotać. W końcu ten stres i niecierpliwość musiały się wreszcie w jakiś sposób pokazać. Najgorsze jednak było to, że cała załoga mówiła po niemiecku.
Wybiła 6 a nasz samolot rozpoczął przygotowanie do lotu. Najpierw przejechaliśmy się trochę pasem startowym. Potem już przeszliśmy do konkretów i wzbiliśmy się w powietrze.
We Frankfurcie miałam przesiadkę. Słyszałam wcześniej, że lotnisko jest ogromne, że strasznie łatwo się tam zgubić, że trzeba pytać i bardzo uważać. Byłam więc, oczywiście - jak to ja, okropnie spanikowana. Po wylądowaniu wsadzono nas do autobusu, który zatrzymał się przed samiutkimi drzwiami lotniska. Zaraz po wejściu zauważyłam tablicę lotów. Sprawdziłam swój. I powędrowałam przed siebie.
Lotnisko we Frankfurcie owszem, jest ogromne, ale jednocześnie perfekcyjnie oznakowane. Jeśli potrafimy czytać i wiemy, gdzie mamy się udać, nie ma opcji, żeby się zgubić. To też zaprzątało moje myśli, kiedy już czekałam przy bramce na samolot do Stambułu. Kilka dni przed podróżą Erbay (najlepszy kumpel Yasina) opowiadał mi, że kompletnie się pogubił i prawie spóźnił na swój lot właśnie we Frakfurcie. Nie potrafiłam zrozumieć, jak on to w ogóle zrobił, skoro wszędzie, dosłownie wszędzie, jasno zilustrowane jest, gdzie powinien się udawać pasażer danego lotu.
W samolocie do Stambułu poddałam się i zasnęłam na moment. Po lądowaniu, wędrując już przejściem z samolotu do budynku lotniska, zaczepił mnie nieznany mi wcześniej chłopak. Zagadnął do mnie od razu po polsku. Okazało się, że jest Turkiem, mieszka w Krakowie od 3 lat i przyleciał do Stambułu żeby odwiedzić rodziców. Nie pamiętam jego imienia (cóż), ale spadł mi on z nieba w tamtym momencie. Lotnisko w Stambule jest bardzo pogmatwane. Gdybym była tam sama, nie bardzo wiedziałabym, gdzie mam się w ogóle udać. Kolega ten natomiast pokazał mi gdzie mam pójść, żeby przejść kontrolę paszportową. On sam udał się do swojej bramki, ale obiecał, że jak tylko go sprawdzą, będzie na mnie czekał. I jak obiecał, tak i zrobił. Zaprowadził mnie też w miejsce odbioru bagażu. Trochę czekaliśmy, nim na taśmie pokazały się nasze walizki. Wkrótce jednak wędrowaliśmy ramię w ramię do wyjścia. Nieopodal wyjściowych drzwi zauważyłam tłum ludzi, odwróconych do mnie tyłem. Dżinsowa koszula z krótkim rękawem. Yasin. Bez namysłu (byłam na tyle niekulturalna, że nawet koledze nie podziękowałam), pobiegłam w jego stronę. Nie chciałam się na niego rzucać, czy skakać. Stanęłam więc za nim, palcem wskazującym postukałam po jego lewym ramieniu, a kiedy się odwrócił... No dobra, dobra, bez szczegółów. Nie każdego przecież obchodzi love story. :P
Stambuł zbombardował mnie gorącym powietrzem. Pot lał się ze mnie strumieniami. Nie było czym oddychać. Nawet jednego, maluczkiego podmuchu wiatru. Pokonaliśmy trasę z lotniska do domu siostry Yasina, Cemile, w kilka minut.
Jak to bywa, w tureckiej kulturze, Cemile na przywitanie ucałowała moje oba policzki. Deniz Cem, syn Cemile i Cihana, jest bardzo wstydliwym dzieckiem i nie chciał mnie całować w ani jeden policzek - dla odmiany. Zjedliśmy obiad, a potem powędrowaliśmy na spacer.
Podczas spaceru bulwarem nadwodnym w pełnym słońcu, uznaliśmy, że strasznie chce nam się pić. Wybraliśmy więc jedną z wielu kafejek i zamówiliśmy Pepsi w puszkach.
Wieczorem też wróciliśmy w to samo miejsce. Tyle że zamieniliśmy kafejkę na ławkę przy samej wodzie. Chłodny wiatr przynosił ukojenie. W oddali pobrzmiewały odgłosy muzyki, bawiących się dzieci i spacerujących ludzi. I mimo późnej godziny - wszędzie było mnóstwo ludzi. Nawet na ulicach, które przemierzaliśmy wracając później do domu.
Myśląc o Stambule, zanim się do niego wybrałam, wyobrażałam sobie rynek, osadzony w centrum miasta. Z Hagą Sofią w samym jego centrum. Jakże bardzo się myliłam! Stambuł jest ogromny. Tak naprawdę - w każdej dzielnicy jest małe centrum miasta. Same te dzielnice mogłyby być osobnymi miastami.
Pojechaliśmy z Yasinem do jednego z najbardziej charakterystycznych miejsc w Stambule. Nazywa się ono Eminonu Iskalesi. Stamtąd też ruszyliśmy na godzinny rejs statkiem, który pokazywał miasto z obu jego brzegów.
Podczas tego rejsu statkiem poznałam pewnego uroczego chłopca. Ma na imię Yusuf. Powiedział, że ma 5 lat. Cały czas bacznie mi się przyglądał, siedział tuż obok mnie, ciągle się do mnie uśmiechał, a kiedy była okazja łapał mnie za rękę. Yasin śmiał się, że chyba jestem jego pierwszą miłością.
![]() |
Panorama Stambułu. Widać tutaj w oddali Hagę Sofię.
|
![]() |
Jeden z najbardziej znanych symboli Stambułu - most. Łączy on Azję z Europą.
|
Yusuf.
Nie ma on pomalowanych paznokci. Śpieszę wyjaśnić. Na opuszkach jego palców widnieje henna. Może to oznaczać, że chłopiec w niedawnym czasie miał uroczystość wycinania napletka, albo był gościem weselnym.
Podczas rejsu przytrafiła nam się także jeszcze jedna wesoła historia. Śmiała się z niej potem cała rodzina mojego chłopaka.
Mianowicie siedzieliśmy sobie kulturalnie i patrzyliśmy na pieniącą się wodę za burtą. Od czasu do czasu Yasin ogarniał mnie ramieniem, trzymał za rękę, albo cmokał pospiesznie w policzek. W pewnym momencie siedząca obok nas kobieta, oczywiście - w hijabie na głowie - rozpoczęła swój monolog w kierunku Yasina.
Rozchodziło się właśnie o te gesty czułości. Z racji, że kobieta była tradycyjną muzułmanką - nie przypadło jej nasze zachowanie do gustu. Yasin oznajmił wprost, że jeśli jej się to nie podoba to może zmienić miejsce, jest tutaj bardzo dużo wolnej przestrzeni. Kobieta z oburzeniem pozbierała całą rodzinę i zeszła na dolny pokład.
Niezły ubaw!
Tego samego dnia odwiedziłam też meczet. Pierwszy raz w życiu. Bardzo chciałam to zrobić, jeszcze zanim w ogóle wybrałam się do Turcji.
Istnieje jednak czas, w którym turyści nie mogą wchodzić do meczetu. Jest to czas modlitwy. Każdy meczet posiada specjalne wieżyczki, na którym umieszczone są systemy nagłaśniające. Pięć razy dziennie o określonych godzinach (wyliczonych wcześniej za pomocą wysokości słońca) imam odśpiewuje ezan (wyczytałam gdzieś, że jest to azan, ale nie słyszałam ani razu, żeby którykolwiek z Turków, których znam mówił 'azan' na 'ezan' :P). Słowa ezanu wędrują z głośników do uszu ludności w większej połowie miasta. Bardzo mi się to podoba. Ta świadomość religijna. Mimo, że bardzo wielu ludzi nie wierzy w islam, a nawet otwarcie go potępia. Jednak religia jest w Turcji szanowana przez każdego. Nie chcesz, nie wierz, nie ma problemu, ale okaż szacunek tym, którzy wierzą. Piękna zasada.
Tak, żebyście wiedzieli, co to ezan, dodaję mój ulubiony. Zawsze mam ciarki, nawet teraz!, kiedy go słucham:
Dodaję też kilka zdjęć z meczetu w Stambule. Powiem tylko, że wierzący, którzy modlą się, są zwróceni twarzą do kolumn. Tak, by turyści nie przechadzali się wokół nich. Jest to bowiem niekulturalne przeszkadzać w modlitwie.
Zanim wejdziecie do meczetu pamiętajcie, żeby zaopatrzyć się w chustę i ubranie okrywające wasze ciało, jeśli jesteście roznegliżowane, dziewczęta. Zazwyczaj przed wejściem stoją stojaki z chustami i pokrowcami (jak to trafnie nazwałam), które można pożyczyć na czas odwiedzin 'świątyni'. Oczywiście - wchodzimy bez butów.
Po odwiedzinach w meczecie powędrowaliśmy na bazar.
Bazar oddaje klimat Turcji w 100%. Od samego progu uderzyła mnie mieszanka zapachów, odgłos ludzkich głosów i zakrzykiwań. Zewsząd całe tabuny ludzi. A na bazarze - wszyściutko. Do wyboru, do koloru. Od ubrań, przez ręczniki, dywany, po zegarki, buty, pleckami, zabawki, biżuterię, artykuły domowe, jedzenie, przyprawy, słodycze, suszone owoce... Całe mnóstwo wszystkiego! Kolor, zapach i smak!
Na bazarze można spotkać różnych ludzi. Począwszy na japońskich turystach, którzy chyba są wszędzie :D, skończywszy na zabandażowane w czarne płótno arabskie kobiety.
Bazary są w Turcji bardzo popularne. Ten, który odwiedziliśmy był kryty. Ale są też malutkie, obwoźne. W dzielnicy, w której mieszka Yasina siostra, czyli - Kucukcekmece, w każdy piątek przyjeżdża podróżujący bazar. Całe ulice zastawione są stoiskami ze świeżymi owocami, ubraniami, kosmetykami i innymi cudami w bardzo niskiej cenie. Co lepsze - każdy produkt jest oryginalny, świeży i z dobrego źródła.
Pamiętam, że wracając w piątek wieczorem do domu, bazar właśnie się zamykał. Pozostał specyficzny zapach ryb na jednym ze skrzyżowań. To akurat nie bardzo mi się podobało. :P
![]() |
Przyprawy. |
![]() |
Suszone owoce, a pod nimi - tureckie słodycze. |
W Stambule nie udało mi się zbyt wiele zwiedzić. Przyleciałam w czwartek popołudniu, a w niedzielę rano wyjeżdżaliśmy już do Bursy.
Mam nadzieję, że choć trochę Was zaciekawiłam i wpadniecie tu jeszcze, żeby poszukać kolejnego wpisu z cyklu "Turkiye tamamdir", a pojawi się niebawem i będzie jeszcze ciekawszy! :)
![]() |
Wygląda jak pałac księżniczki z bajki... A to tylko meczet, mijany gdzieś po drodze ze Stambułu do Bursy.
|
![]() |
A tutaj ostatnie zdjęcie na dziś. Bardzo je lubię.
Funda i Yasin.
Uśmiechnięci.
A w tle - zachmurzone niebo nad Stambułem.
|
Mam nadzieję, że nie zmęczyło Was czytanie.
Wszystkie zdjęcia i treści są mojego autorstwa. Mam więc nadzieję, że nie zostaną skradzione. :)
Żeby zobaczyć fotografie w pełnej rozdzielczości i krasie - po prostu w nie klikacjcie. W sumie - wiecie to. :)
A teraz - dobranoc! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)