środa, 3 grudnia 2014

#27. Migawki z Karacabey.

Za oknem zimno i ponuro. Na uczelni dziś tylko wykład z Socjologii, wykład i ćwiczenia z Ogólnej Metodologii Nauk. Wolałam zostać w łóżku i tak też zrobiłam. Na moje szczęście mniej-więcej godzinę temu zadzwoniła Ola, że OMN dziś i tak nie było. Nic nie straciłam, a chociaż wyeliminowałam zalążek przeziębienia.

Leżę sobie nadal w łóżku. Strasznie tu pusto i cicho.

Dzisiaj trochę zdjęć, bo, szczerze, nie wiem, co by tu jeszcze napisać. Jakoś tak - podle się czuję.


***
Wszystkie zdjęcia zrobiłam podczas wakacyjnego pobytu w Turcji. Akurat w ten dzień, z którego pochodzą poniższe zdjęcia, pojechaliśmy nad morze. Miejsce to nazywa się Karacabey i znaleźć je można w Bursie.





































wtorek, 11 listopada 2014

#26, czyli Liebster Blog Award - nominacja i nominowanie.

LIEBSTER BLOG AWARD.

Zostałam nominowana przez Weronikę (Weraa Blog), co kompletnie mnie zaskoczyło. Nie myślałam nigdy, że coś takiego mi się przytrafi. I nie wiedziałam, na czym cała ta nominacja polega. Szybko zerknęłam więc na bloga dziewczyny, która wybrała mojego bloga i wtedy wszystko już było jasne.


ZASADY:
  • nominacja otrzymywana jest w ramach uznania za 'dobrze wykonaną robotę'. Jeśli więc Cię nominowałam - Twój blog naprawdę coś w sobie miał.
  • nominowane powinny być blogi, które posiadają mniejszą liczbę obserwujących. Ponoć daje to możliwość ich rozpowszechnienia.
  • kiedy dowiesz się, że ktoś Cię nominował - odpowiadasz na zadane przez niego pytania w osobnym poście na Twoim blogu.
  • następnie Ty nominujesz kolejne (ponoć 11) blogi i ich właścicieli do zabawy + wymyślasz swoje (ponoć 11) pytania.
  • nie wolno nominować bloga (jego autora), który nominował Ciebie.


PYTANIA I ODPOWIEDZI:

1. Który dzień z planu lekcji najbardziej Ci odpowiada?
Nie mam już planu lekcji. Mam plan zajęć. Najbardziej odpowiadają mi parzyste wtorki. Mam wtedy wykład z Filozofii i wykład z Psychologii Ogólnej.

2. Jaka jest Twoja ulubiona piosenka?
Tysiąc razy zastanawiałam się nad odpowiedzią na to pytanie. I to znaczenie wcześniej, niż zostało mi ono zadane. 
Nie potrafię wskazać jednej, jedynej ulubionej piosenki z grona tych wszystkich, które bardzo lubię. 
Ewentualnie mogę polecić (na chwilę obecną najczęściej przeze mnie słuchaną) - Peter Bjorn and John - Young Folks.

3. Herbata czy kakao?
Po mleku jest mi niedobrze. Zdecydowanie wolę herbatę. Uwielbiam oryginalną turecką, choć jest bardzo mocna i trzeba wsypać dużo cukru, żeby nie czuć było gorzkości. 

4. Czy masz jakieś zwierzątko?
Mam kota - Lunę. I można powiedzieć, że mam też psa - Dina. Choć ten drugi jest 'własnością' moich dziadków, to sumienie nie pozwala mi się go wyprzeć.

5. Jaki jest Twój ulubiony kolor?
Lubię brązowy, biały, czarny, szary i niebieski.

6. Ulubiony miesiąc? Dlaczego?
Lubię grudzień, bo wtedy są uwielbiane przeze mnie Święta Bożego Narodzenia.

7. Kiedy dostałaś swój pierwszy telefon?
Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że byłam wtedy w IV klasie podstawówki. 

8. Wolisz morze czy góry?
U nas to ciężko z tym i tym jednocześnie, więc zazwyczaj jedziemy albo na północ, albo na południe. W tureckiej Bursie, gdzie spędzałam wakacje, przed oczyma miałam morze, za plecami góry, więc wybieram i morze i góry.

9. Szczęśliwa cyfra? Dlaczego ta?
Moją szczęśliwą cyferką jest 8. 

10. Ulubiony strój?
Dostałam od mamy mojego chłopaka brązową koszulkę w prezencie, uwielbiam ją. A jeśli chodzi o strój? Czarne trampki, czarne rurki do kostek, biała koszulka i szary sweter - mój ulubiony zestaw.

11. Jaką pierwszą czynność wykonujesz po przebudzeniu się?
Oczywista oczywistość - sprawdzam telefon.




NOMINOWANI:

Muszę powiedzieć, że było mi ciężko wybierać. Urzekło mnie kilka blogów, jak np. blog filozofa Bartka, którego, ze względu na dużą popularność, nie mogłam nominować. 
Jednak znalazłam kilka perełek, które zasługują na to, by dostać szansę. 

A oto moi wybrańcy:
  1. okotygrysaa.blogspot.com
  2. sentencedemort.blogspot.com
  3. chwila-smaku.blogspot.com
  4. przemekadamczyk.blogspot.pl
  5. wmrokudostrzegamblask.blogspot.pl
  6. janeqqlife.blogspot.com
  7. dadziaa.blogspot.pl
  8. longlive2.blogspot.com




PYTANIA DLA NOMINOWANYCH:
  1. Który przedmiot w szkole sprawia Ci najmniej problemów?
  2. Gdybyś miał/miała okazję, którą gwiazdę sportu chciałbyś/chciałabyś spotkać na żywo?
  3. Wrzuć jakieś inspirujące zdjęcie!
  4. Jaki smak czekolady jest Twoim ulubionym?
  5. Opowiedz coś o swojej rodzinie.
  6. Co najbardziej Cię wzrusza?
  7. Ostatnia rzecz, którą zgubiłeś/zgubiłaś?
  8. Umiesz gotować? Jakie jest Twoje popisowe danie?



Było mi bardzo miło uczestniczyć w tej zabawie. Mam nadzieję, że i Wam przyjemnie będzie odpowiadać na moje pytania i uśmiechniecie się z racji docenienia starań, które wkładacie w prowadzenie Waszych blogów, z mojej strony. 

Oczywiście - proszę też o informację zwrotną (komentarz do tego postu), kiedy Wasze posty z odpowiedziami będą gotowe! Chętnie rzucę okiem!



_______________________________________________________________________________________________

Wczorajszy dzień był wielką pomyłką. 
Przemierzyłam drogę do Zabrza na uczelnię i z powrotem po jeden głupi przepis z Informatyki. 

Wydział Organizacji i Zarządzania Politechniki Śląskiej w Zabrzu.


Popołudniu, jak niemal każdego dnia, obejrzałam mój aktualnie ulubiony serial. "Wspaniałe stulecie" - produkcja turecka. Opowiada on historię sułtana Suleymana i jego ukochanej - Hurrem. Szambelan Ibrahim Pasza skradł mi serce... Odkąd tylko zobaczyłam go (a w zasadzie aktora, który gra tę rolę) pozostaję pod niebotycznym urokiem. Teraz, kiedy wątek miłości Ibrahima i Hatice (siostry sułtana Suleymana) rozkwita na dobre - serce pęka mi z żalu, że nikt nie pisuje do mnie listów tak pięknych, jak tych dwoje słało do siebie podczas rozłąki. 
Wiedziałam, że jak zacznę o tym opowiadać, to nigdy nie skończę... Powiedzmy, że była to taka mała dygresja.

Hatice i Ibrahim.


Po obejrzeniu serialu, kolejny wieczór z rzędu robiłam notatki na nadchodzące kolokwium z Socjologii. Nadal nie mam pojęcia, jak ogarnę resztę tych rozdziałów w 9 dni. Może jakaś nadzwyczajna łaska boska mi pomoże i jakimś cudem dostanę 3 i będę mogła odetchnąć z ulgą. Chociaż 3 to wcale nie taki dobry stopień.


Wczoraj też przywędrowała do mnie przesyłka od mojego Yaśka. Uwielbiam wyciągać ze skrzynki na listy pogniecione, szarawe koperty, opatrzone jego gryzmolnym pismem, i kilkoma tureckimi znaczkami w prawym górnym rogu. 
Serce zabiło mi jak oszalałe. Spodziewałam się jakiejś niespodzianki w środku, może jakiś liścik, coś oryginalnego... Otwieram, a tu 4 pocztówki i ani papiereczka więcej. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, podsumowując: cały Yasin. 

Tym razem przywędrowały do mnie pocztówki z Ispartą. 
Isparta to miasto w południowo-zachodniej Turcji, w górach Taurus. Słynie z wytworów różanych. Niedawno dostałam od Yasina właśnie krem z róż i tureckie słodycze o smaku róż. 
Ciekawostką są pozostałości cytadeli z okresu Bizancjum, które nadal można podziwiać w tym mieście.







Dodatkowo - kilka dni wcześniej koleżanka ze studiów, Mariola, przywiozła mi przepiękną pocztówkę z Wrocławia. 
Pojechała tam, bo udało jej się wygrać kasting i wystąpić w serialu Polsatu "Pierwsza Miłość". 
Spełnianie marzeń jest super!




Nigdy nie wiem, jak mam kończyć posty. 
Nie lubię rzucać pytań, które i tak i tak zostają bez odpowiedzi. Nie lubię też pisać niezauważalnego "no to pa". 
A zakończyć zdjęciem - też tak dziwnie. Nie następuje przecież żadna przesłanka, że akurat w tym momencie kończę pisać. 

W kolejnym poście wrzucę trochę zdjęć z Turcji, za którą okrutnie tęsknię. Wymyśliłam też, że być może pojawi się post o tym, jak, kiedy i gdzie poznałam Yasina - jest on entuzjastą tego pomysłu! 


Zajadam sobie pyszne coś z Biedronki za 2,69zł, którego nazwy nie znam. Wybaczcie. Myśli gnają z wiatrem. 3 tysiące kilometrów. I 46 dni. 3 godziny lotu samolotem. Niby tak niewiele, a tak dużo. 



"Moje piekło to Twoja nieobecność."

sobota, 8 listopada 2014

#25.

Dzisiaj postanowiłam, trochę za sugestią Weroniki (http://longlive2.blogspot.com/), dodać tutaj post.

Ostatnio wrzuciłam kilka zdań o jesieni, dziś będzie o poczcie.
Jestem chyba uzależniona od listonosza! Wyczekuję go z taką samą ekscytacją każdego dnia. Wyglądam zza firanek w oknach, w każdym z pomieszczeń mojego mieszkania, bo może ON wreszcie się zbliża. A dodatkowo - może coś dla mnie ma? Ostatnimi czasy jednak nic nie czekało mnie w skrzynce na listy, co bardzo smuci. Jednak już pojutrze rozpoczynamy nowy tydzień, tak więc nie tracę nadziei, a nóż coś do mnie przywędruje...


Zacznę od pocztówek. Troszkę się ich uzbierało. Jeszcze tylko odgórnie przeproszę za jakość zdjęć, która jest tragiczna, zdaję sobie z tego sprawę. Jednak o tej godzinie światło jest okropne i dlatego też wyszło, jak wyszło.



Od góry:
* pocztówka z czekoladą - wymiana z Martyną.
* pocztówka z chorwackiego Splitu - wymiana z Anią.
* pocztówka z norweskiego Bergen - prezent od Sonji, koleżanki, która spędzała tam wakacje.
* pocztówka z Bydgoszczy - wymiana z Natalią.
* pocztówka z dawnego Wilna - wymiana z Michałem.
* pocztówka z włoskiego Trento - wymiana z Francesco.



Poniżej przedstawiam zdjęcia pocztówek z wymiany z Moniką z Opola. Umówiłyśmy się na swap kilku pocztówek. Wypisanych, w kopercie. Ja wysłałam jej pięć kartek z Turcji, a w zamian otrzymałam pięć z kilku miast Polski: Krakowa, Warszawy, Łodzi i Opola. Wszystkie strasznie mi się podobają i są jednymi z najpiękniejszych w mojej kolekcji!





 



Ostatnia pocztówkowa przesyłka, którą chcę się pochwalić, to przesyłka z Isparty (Turcja) od mojego Yasina. Bardzo mnie nią zaskoczył, gdyż była to koperta-niespodzianka. Nic nie wiedziałam o jej nadaniu. Tym bardziej ucieszyłam się, kiedy po otwarciu, znalazłam wewnątrz mnóstwo pocztówek z wielu, wielu różnych miejsc na terenie calutkiej Turcji.







Na sam koniec dzisiejszego posta opowiem o tym, czym ostatnio się strasznie zapaliłam. Mianowicie - foldery turystyczne, otrzymywane od różnych punktów informacji o mieście. Otrzymałam ich do tej pory całkiem sporo. Nie zamykam się jedynie w naszym kraju. Mam już w swojej kolekcji kilka zagranicznych pozycji, np. Tokio, Helsinki, Wiedeń, czy Oslo.

Tu przepiękne dwa foldery z Mińska Mazowieckiego. Są niesamowicie ciekawie opracowane. I uroczo wykonane.





A tutaj już przesyłka od Everyday me. Kapsułka do prania z Vizira i próbka szamponu Head&Shoulders. Zamówiłam je za darmo przez internet. Akcja promocyjna dobiegła już końca.







Koniec na dziś. Dziękuję, jeśli przeczytałaś/przeczytałeś.
Dobranoc!

czwartek, 23 października 2014

#24. Jesiennie.

Dziś nie będę zbyt wiele pisała. Dręczą mnie miliony myśli. Na całe nieszczęście - przygnębiających. Plus pogoda za oknem, która nie rozpieszcza. Chociaż... gdyby był tutaj teraz ze mną Yasin - byłoby zupełnie znośnie.

Wrzucę trochę zdjęć, jesiennych. Tak, żeby pokazać, że tą porą roku też może być pięknie.











piątek, 17 października 2014

#23. Turkiye tamamdir! Istanbul.

Strasznie długo mnie tutaj nie było, bo minął już ponad miesiąc od momentu opublikowania ostatniego posta.
22 września wróciłam do Polski. I po tym właśnie powrocie, aż do dziś, czuję ogromny niedosyt. Ciągle wydaje mi się, że mogłam: zrobić więcej, zobaczyć więcej i przede wszystkim: znacznie mniej powiedzieć. Czasem robimy coś, nie myśląc o konsekwencjach. Mówimy coś, co ślina na język przyniesie, w podniosłości emocji, by potem pokutować za ten moment długie tygodnie. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy i inni to odczuwają, ale kiedy czuję, że popełniłam błąd, strasznie ciężko jest mi potem pozbyć się poczucia winy. Zadręczam się i katuję, zamiast postawić sobie konkretny cel: więcej tego nie zrobisz. I wytrwale się go trzymać. 

Wracając do Turcji, bo to właśnie o niej zamierzam dziś coś napisać... Turcja jest spoko! 
Tak też brzmi tytuł tego posta i tytuł całej "serii" postów o Turcji. Nie da się bowiem opowiedzieć tego kraju w jednej notatce. Postanowiłam, że nie będzie tu o Izmirze czy Antalyi. Turystyczne partie zostawiam biurom podróży. Skupię się na Stambule i Bursie. Tam też spędziłam 18 dni. W Stambule, łącznie, 5. W Bursie (analogicznie) - 13. 

W nocy z 3 na 4 września nie zmrużyłam oka nawet na moment. Po 3 nad ranem spakowałam walizkę do bagażnika samochodu, opatuliłam się swetrem na tylnym siedzeniu i utkwiłam wzrok w błyszczących na niebie gwiazdach. Podróż na lotnisko w Pyrzowicach zajęła nam około 1,5 godziny. Po 4 byłam więc na miejscu. Mój terminal nie pękał w szwach, stałam jako trzecia osoba w kolejce do nadania bagażu i otrzymania kart pokładowych. Po tej procedurze postanowiłam posiedzieć jeszcze trochę z mamą. Pożartowałyśmy, pogadałyśmy, w końcu życzyła mi udanej podróży i ruszyłam do odprawy. Przy swojej bramce siedziałam prawie półtorej godziny. Było mi zimno, strasznie się bałam, a czas ciągnął się jak rozgotowany makaron na spagetti. W końcu jednak pozwolono nam dostać się autobusem do samolotu. Zajęłam swoje miejsce. Od razu, jak to ja, zapięłam pas bezpieczeństwa i wdałam się we wnikliwą analizę instrukcji traktującej o zachowaniu w czasie zagrożenia katastrofą. Czułam jak całe moje ciało zaczyna dygotać. W końcu ten stres i niecierpliwość musiały się wreszcie w jakiś sposób pokazać. Najgorsze jednak było to, że cała załoga mówiła po niemiecku. 
Wybiła 6 a nasz samolot rozpoczął przygotowanie do lotu. Najpierw przejechaliśmy się trochę pasem startowym. Potem już przeszliśmy do konkretów i wzbiliśmy się w powietrze. 
We Frankfurcie miałam przesiadkę. Słyszałam wcześniej, że lotnisko jest ogromne, że strasznie łatwo się tam zgubić, że trzeba pytać i bardzo uważać. Byłam więc, oczywiście - jak to ja, okropnie spanikowana. Po wylądowaniu wsadzono nas do autobusu, który zatrzymał się przed samiutkimi drzwiami lotniska. Zaraz po wejściu zauważyłam tablicę lotów. Sprawdziłam swój. I powędrowałam przed siebie. 
Lotnisko we Frankfurcie owszem, jest ogromne, ale jednocześnie perfekcyjnie oznakowane. Jeśli potrafimy czytać i wiemy, gdzie mamy się udać, nie ma opcji, żeby się zgubić. To też zaprzątało moje myśli, kiedy już czekałam przy bramce na samolot do Stambułu. Kilka dni przed podróżą Erbay (najlepszy kumpel Yasina) opowiadał mi, że kompletnie się pogubił i prawie spóźnił na swój lot właśnie we Frakfurcie. Nie potrafiłam zrozumieć, jak on to w ogóle zrobił, skoro wszędzie, dosłownie wszędzie, jasno zilustrowane jest, gdzie powinien się udawać pasażer danego lotu.



Jedno z dwóch zdjęć, które wykonałam w samolocie.

































W samolocie do Stambułu poddałam się i zasnęłam na moment. Po lądowaniu, wędrując już przejściem z samolotu do budynku lotniska, zaczepił mnie nieznany mi wcześniej chłopak. Zagadnął do mnie od razu po polsku. Okazało się, że jest Turkiem, mieszka w Krakowie od 3 lat i przyleciał do Stambułu żeby odwiedzić rodziców. Nie pamiętam jego imienia (cóż), ale spadł mi on z nieba w tamtym momencie. Lotnisko w Stambule jest bardzo pogmatwane. Gdybym była tam sama, nie bardzo wiedziałabym, gdzie mam się w ogóle udać. Kolega ten natomiast pokazał mi gdzie mam pójść, żeby przejść kontrolę paszportową. On sam udał się do swojej bramki, ale obiecał, że jak tylko go sprawdzą, będzie na mnie czekał. I jak obiecał, tak i zrobił. Zaprowadził mnie też w miejsce odbioru bagażu. Trochę czekaliśmy, nim na taśmie pokazały się nasze walizki. Wkrótce jednak wędrowaliśmy ramię w ramię do wyjścia. Nieopodal wyjściowych drzwi zauważyłam tłum ludzi, odwróconych do mnie tyłem. Dżinsowa koszula z krótkim rękawem. Yasin. Bez namysłu (byłam na tyle niekulturalna, że nawet koledze nie podziękowałam), pobiegłam w jego stronę. Nie chciałam się na niego rzucać, czy skakać. Stanęłam więc za nim, palcem wskazującym postukałam po jego lewym ramieniu, a kiedy się odwrócił... No dobra, dobra, bez szczegółów. Nie każdego przecież obchodzi love story. :P

Stambuł zbombardował mnie gorącym powietrzem. Pot lał się ze mnie strumieniami. Nie było czym oddychać. Nawet jednego, maluczkiego podmuchu wiatru. Pokonaliśmy trasę z lotniska do domu siostry Yasina, Cemile, w kilka minut. 
Jak to bywa, w tureckiej kulturze, Cemile na przywitanie ucałowała moje oba policzki. Deniz Cem, syn Cemile i Cihana, jest bardzo wstydliwym dzieckiem i nie chciał mnie całować w ani jeden policzek - dla odmiany. Zjedliśmy obiad, a potem powędrowaliśmy na spacer. 
Podczas spaceru bulwarem nadwodnym w pełnym słońcu, uznaliśmy, że strasznie chce nam się pić. Wybraliśmy więc jedną z wielu kafejek i zamówiliśmy Pepsi w puszkach. 
Wieczorem też wróciliśmy w to samo miejsce. Tyle że zamieniliśmy kafejkę na ławkę przy samej wodzie. Chłodny wiatr przynosił ukojenie. W oddali pobrzmiewały odgłosy muzyki, bawiących się dzieci i spacerujących ludzi. I mimo późnej godziny - wszędzie było mnóstwo ludzi. Nawet na ulicach, które przemierzaliśmy wracając później do domu.


Myśląc o Stambule, zanim się do niego wybrałam, wyobrażałam sobie rynek, osadzony w centrum miasta. Z Hagą Sofią w samym jego centrum. Jakże bardzo się myliłam! Stambuł jest ogromny. Tak naprawdę - w każdej dzielnicy jest małe centrum miasta. Same te dzielnice mogłyby być osobnymi miastami. 
Pojechaliśmy z Yasinem do jednego z najbardziej charakterystycznych miejsc w Stambule. Nazywa się ono Eminonu Iskalesi. Stamtąd też ruszyliśmy na godzinny rejs statkiem, który pokazywał miasto z obu jego brzegów. 

Podczas tego rejsu statkiem poznałam pewnego uroczego chłopca. Ma na imię Yusuf. Powiedział, że ma 5 lat. Cały czas bacznie mi się przyglądał, siedział tuż obok mnie, ciągle się do mnie uśmiechał, a kiedy była okazja łapał mnie za rękę. Yasin śmiał się, że chyba jestem jego pierwszą miłością. 

                                 Panorama Stambułu. Widać tutaj w oddali Hagę Sofię.



                Jeden z najbardziej znanych symboli Stambułu - most. Łączy on Azję z Europą.









Yusuf. 
Nie ma on pomalowanych paznokci. Śpieszę wyjaśnić. Na opuszkach jego palców widnieje henna. Może to oznaczać, że chłopiec w niedawnym czasie miał uroczystość wycinania napletka, albo był gościem weselnym.






















Podczas rejsu przytrafiła nam się także jeszcze jedna wesoła historia. Śmiała się z niej potem cała rodzina mojego chłopaka. 
Mianowicie siedzieliśmy sobie kulturalnie i patrzyliśmy na pieniącą się wodę za burtą. Od czasu do czasu Yasin ogarniał mnie ramieniem, trzymał za rękę, albo cmokał pospiesznie w policzek. W pewnym momencie siedząca obok nas kobieta, oczywiście - w hijabie na głowie - rozpoczęła swój monolog w kierunku Yasina. 
Rozchodziło się właśnie o te gesty czułości. Z racji, że kobieta była tradycyjną muzułmanką - nie przypadło jej nasze zachowanie do gustu. Yasin oznajmił wprost, że jeśli jej się to nie podoba to może zmienić miejsce, jest tutaj bardzo dużo wolnej przestrzeni. Kobieta z oburzeniem pozbierała całą rodzinę i zeszła na dolny pokład. 
Niezły ubaw!


Tego samego dnia odwiedziłam też meczet. Pierwszy raz w życiu. Bardzo chciałam to zrobić, jeszcze zanim w ogóle wybrałam się do Turcji. 
Istnieje jednak czas, w którym turyści nie mogą wchodzić do meczetu. Jest to czas modlitwy. Każdy meczet posiada specjalne wieżyczki, na którym umieszczone są systemy nagłaśniające. Pięć razy dziennie o określonych godzinach (wyliczonych wcześniej za pomocą wysokości słońca) imam odśpiewuje ezan (wyczytałam gdzieś, że jest to azan, ale nie słyszałam ani razu, żeby którykolwiek z Turków, których znam mówił 'azan' na 'ezan' :P). Słowa ezanu wędrują z głośników do uszu ludności w większej połowie miasta. Bardzo mi się to podoba. Ta świadomość religijna. Mimo, że bardzo wielu ludzi nie wierzy w islam, a nawet otwarcie go potępia. Jednak religia jest w Turcji szanowana przez każdego. Nie chcesz, nie wierz, nie ma problemu, ale okaż szacunek tym, którzy wierzą. Piękna zasada. 

Tak, żebyście wiedzieli, co to ezan, dodaję mój ulubiony. Zawsze mam ciarki, nawet teraz!, kiedy go słucham:





Dodaję też kilka zdjęć z meczetu w Stambule. Powiem tylko, że wierzący, którzy modlą się, są zwróceni twarzą do kolumn. Tak, by turyści nie przechadzali się wokół nich. Jest to bowiem niekulturalne przeszkadzać w modlitwie.
Zanim wejdziecie do meczetu pamiętajcie, żeby zaopatrzyć się w chustę i ubranie okrywające wasze ciało, jeśli jesteście roznegliżowane, dziewczęta. Zazwyczaj przed wejściem stoją stojaki z chustami i pokrowcami (jak to trafnie nazwałam), które można pożyczyć na czas odwiedzin 'świątyni'. Oczywiście - wchodzimy bez butów.








Po odwiedzinach w meczecie powędrowaliśmy na bazar. 
Bazar oddaje klimat Turcji w 100%. Od samego progu uderzyła mnie mieszanka zapachów, odgłos ludzkich głosów i zakrzykiwań. Zewsząd całe tabuny ludzi. A na bazarze - wszyściutko. Do wyboru, do koloru. Od ubrań, przez ręczniki, dywany, po zegarki, buty, pleckami, zabawki, biżuterię, artykuły domowe, jedzenie, przyprawy, słodycze, suszone owoce... Całe mnóstwo wszystkiego! Kolor, zapach i smak!
Na bazarze można spotkać różnych ludzi. Począwszy na japońskich turystach, którzy chyba są wszędzie :D, skończywszy na zabandażowane w czarne płótno arabskie kobiety. 
Bazary są w Turcji bardzo popularne. Ten, który odwiedziliśmy był kryty. Ale są też malutkie, obwoźne. W dzielnicy, w której mieszka Yasina siostra, czyli - Kucukcekmece, w każdy piątek przyjeżdża podróżujący bazar. Całe ulice zastawione są stoiskami ze świeżymi owocami, ubraniami, kosmetykami i innymi cudami w bardzo niskiej cenie. Co lepsze - każdy produkt jest oryginalny, świeży i z dobrego źródła. 
Pamiętam, że wracając w piątek wieczorem do domu, bazar właśnie się zamykał. Pozostał specyficzny zapach ryb na jednym ze skrzyżowań. To akurat nie bardzo mi się podobało. :P


Przyprawy.



Suszone owoce, a pod nimi - tureckie słodycze.


W Stambule nie udało mi się zbyt wiele zwiedzić. Przyleciałam w czwartek popołudniu, a w niedzielę rano wyjeżdżaliśmy już do Bursy. 

Mam nadzieję, że choć trochę Was zaciekawiłam i wpadniecie tu jeszcze, żeby poszukać kolejnego wpisu z cyklu "Turkiye tamamdir", a pojawi się niebawem i będzie jeszcze ciekawszy! :)


Wygląda jak pałac księżniczki z bajki... A to tylko meczet, mijany gdzieś po drodze ze Stambułu do Bursy.


Widok na Stambuł z balkonu bloku, w którym mieszka Funda.
Fundę poznałam rok temu w DS Zaścianek w Opolu.
W sobotę, dzień przed moim powrotem do domu, zaprosiła mnie i Yaśka do siebie na kolację.
W następnym poście pokażę Wam co dostałam od niej w prezencie.

A tutaj ostatnie zdjęcie na dziś. Bardzo je lubię. 
Funda i Yasin. 
Uśmiechnięci.
A w tle - zachmurzone niebo nad Stambułem.





Mam nadzieję, że nie zmęczyło Was czytanie. 
Wszystkie zdjęcia i treści są mojego autorstwa. Mam więc nadzieję, że nie zostaną skradzione. :)
Żeby zobaczyć fotografie w pełnej rozdzielczości i krasie - po prostu w nie klikacjcie. W sumie - wiecie to. :)

A teraz - dobranoc! :)

czwartek, 4 września 2014

#22. Tata.

Chyba całkiem sporo czasu mnie tutaj nie było. W końcu zmobilizowałam się jednak, żeby coś tutaj napisać. Być może w jakimś stopniu choć trochę mi to pomoże. Pomoże poczuć się lepiej.

Mam na imię Danka. 16 maja 1993 roku, o godzinie 00:40, w gliwickim szpitalu, przyszłam na świat. Moja mama ma na imię Judyta. Ma 41 lat. Kiedy była mała, chciała zostać archeologiem. W latach szkolnych zdobywała pierwsze miejsca we wszelakich konkursach recytatorskich - nawet tych szczebla ogólnokrajowego. Mój tata ma na imię Mirek. Zmarł 5 dni temu, w wieku 42 lat.
Wspomnień, które związane są z moim ojcem, posiadam niewiele. Próbuję odgonić te złe i skupić się jedynie na dobrych. Pamiętam, że będąc przedszkolakiem, wkładał mi rajstopy w zimę. Łapał za materiał po obu moich bokach, i podnosił mnie do góry. Albo czasem mnie szczypał. Pamiętam też, jak pojechał ze mną zdjąć szwy z mojego łuku brwiowego, który miałam rozcięty. Pamiętam, że w "Muminkach" naszym ulubieńcem był Bobek. Pamiętam też, jak zabrał mnie na ryby i wycieczkę rowerową.
A potem skończyłam 8 lat i od tamtej chwili nic już nie robiliśmy razem. Nawet nie rozmawialiśmy. Na ulicy mijaliśmy się bez słowa. Czasem rzucał to swoje "cześć, Danusia", a ja nigdy nie odpowiadałam.
Nie było go na mojej komunii. Na ani jednych urodzinach. Prócz tych, zaraz po komunii właśnie, kiedy jego mama zaprosiła mnie i dostałam do rąk bukiet białych frezji, bombonierkę i kartkę. Pamiętam, że prawie płakałam, widząc na tej kartce, pod życzeniami, napis "tata".
Tak naprawdę - ja zawsze o tym tacie marzyłam. O tacie, który walczyłby z bebokami w ciemnościach. Któremu mogłabym przygotować laurkę na Dzień Ojca. Albo który po prostu byłby obecnym w moim życiu. Bo nikt go z tego mojego życia nie wyrzucił. On wyszedł sam.
Przez lata miałam nadzieję, że któregoś dnia przyjdzie do mnie, trzeźwy, i powie, że żałuje tego czasu, który straciliśmy. I że chciałby to wszystko jakoś naprawić. Gdyby on choć jeden raz chociaż spróbował, będąc trzeźwym, nie odrzuciłabym jego wyciągniętej w moją stronę dłoni.
Ta wiadomość o jego śmierci spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. W poniedziałek o 8:36. Zadzwoniła do mnie moja mama. I powiedziała: "Twój ojciec nie żyje". W pierwszej chwili poczułam jedno wielkie nic. Ale minuty płynęły, a ja czułam, że eksploduję. W końcu zaczęłam histerycznie wyć. I poczułam, że serce bije mi za mocno. Płakałam. Bo w tej jednej chwili dotarło do mnie, że już nic nie naprawimy. Że mój ojciec nigdy nie będzie moim tatą. Że nigdy mnie nie przytuli. Że nigdy się nie zmieni. I nigdy nie przyjdzie, nie zapuka, i nie powie: chciałbym Cię odzyskać, córeczko.
W tym jednym momencie poczułam, że umarłam. Że cząstka mnie odeszła razem z nim. Że pozostanie moim nigdy nie spełnionym marzeniem. I że mam tylko bezsilność w swoich dwóch drżących rękach.
Nigdy nie byłam z nim szczególnie związana. A nawet jeśli - to nie tak mocno jak z mamą. Pamiętam go tylko z tych lat, kiedy byłam dzieckiem. Później - obraz jest jeden i ten sam. Mój ojciec, wstawiony, stojący na Wolności, z piwem i Iwoną.
Za każdym razem, kiedy trafiał do szpitala, modliłam się, żeby tylko z niego wyszedł. Że może tym razem się uda. Miał chorą wątrobę, trzustkę. Słyszał nie jeden raz, że ten właśnie raz, kiedy wychodzi teraz na własnych nogach, może być ostatni.
To stało się tak nagle. Gdyby nie te uszkodzenia... Albo chociaż, gdyby zareagował wcześniej... Może dalej by tu był?
Jest mi strasznie źle, bo zachowywałam się w stosunku do niego niezbyt dobrze. Ignorowałam go, kiedy do mnie mówił. Nie wzięłam czekolady, którą chciał mi dać. Nie chciałam z nim rozmawiać. Bo był pijany.
Odrzucałam go, a potem płakałam za rogiem, że to zrobiłam. Bo robiłam to wbrew sobie. Mając tą głupią nadzieję, że może tym razem zrozumie, że nie chcę rozmawiać z nim pijanym. Że mógłby zebrać się na odwagę na trzeźwo. Bez grona kolegów wokół siebie. Bez butelki Tatry w ręku. Że mógłby ubrać porządną koszulę, zatrzymać mnie na ulicy w każdym momencie, w którym by mnie zobaczył, i powiedzieć: jestem trzeźwy, chcę porozmawiać.
Teraz mogę sobie gadać... Mam tylko nadzieję, że on o tym wszystkim wie. Że widzi mnie teraz i próbuje otrzeć łzy z moich policzków. I że mnie wysłuchał, zrozumiał i wybaczył. Mógłby dać mi jakiś znak, że jest w porządku i że po tej drugiej stronie uda nam się wszystko poukładać.
Chciałabym wiedzieć, że mój ojciec mnie kochał. Bez względu na wszystko. Nawet bez względu na to, że mnie siebie pozbawił, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką.
Ja, mimo żalu, wybaczyłam mu wszystko, co złe. Mam nadzieję, że będzie spał spokojnie...



piątek, 15 sierpnia 2014

#21.

Naciągam na ramiona szary sweter, który uparcie się z nich ześlizguje. Wzrok umyka za szybę okna, zatrzymując się na mokrych dachach bloków. Szare chmury przez niebo pędzi chłodny wiatr. Zimno mi. I nie wiem, czy to przez to, że zmokłam całkiem na deszczu kilka minut temu, czy przez brak tego jednego człowieka, który zawsze chronił mnie od chłodu?


Pojechałam 32 do mamy, do pracy, w odwiedziny. Sama tam siedzi od rana, pomyślałam więc, że będzie jej miło, jeśli dotrzymam jej przez kilka chwil towarzystwa.
Lazurowe niebo i ciepły blask słonecznych promieni zastąpiły szare, ciężkie chmury, z których po dosłownie minucie lunął straszny deszcz. Siedziałam już wtedy w autobusie powrotnym i z obawą myślałam o powrocie do domu. A miałam jeszcze iść na chwilę na dworzec i popatrzeć na pociągi. Usiąść na tym samym drugim krzesełku od lewej, i po prostu płakać, aż do ostatniej łzy. Dzisiaj od rana czuję tylko chłód, tęsknotę i smutek. Serce bije za mocno. Jest mi strasznie ciężko. Nawet pisząc to, teraz, ocieram łzy.
Wracając ulicami mokrymi od deszczu, wstąpiłam do sklepu, żeby w ramach poprawienia sobie humoru, zakupić czekoladę Milkę o smaku truskawkowym. Teraz zostało tylko 6 kostek do końca tabliczki, a ja dalej, jak zalewałam się łzami, tak się nimi zalewam. Jeszcze chwila, a wręcz się w nich utopię, i tyle z tego wszystkiego będzie.

Minęło 46 dni odkąd ostatni raz widziałam Yasina. Możliwe, że już tu o tym wspominałam, ale kolejny raz nie daje mi to spokoju. Ciągle mam przed oczyma ten obrazek z tamtej niedzieli, 29 czerwca. Jak ja potrafiłam wtedy tak zwyczajnie, po prostu, jak gdyby nigdy nic, się do niego uśmiechać? Jak ja potrafiłam zakneblować usta i związać wszystkie kończyny strachowi, tęsknocie, bezradności? Jak ja potrafiłam wtedy powstrzymywać łzy? Jak ja potrafiłam zachowywać się, jak gdyby on nie jechał wcale do Turcji, ale wracał do Opola i za kilka dni znowu go zobaczę?
46 ciężkich dni. Od rana do nocy z tymi idiotycznymi myślami, że nie zobaczymy się przed dworcem PKP w Opolu po weekendzie. Że nic już nie będzie tak, jak było. Że jesiennymi wieczorami nie będziemy włóczyć się bez celu po mieście. Że nie będziemy przegadywać całych nocy, leżąc wśród wszechobecnej ciszy na piątym piętrze akademika. Że nie będę mogła napisać mu smsa z pytaniem, czy nawet jeśli będę miała najgorsze stopnie na całym roku, to czy też zacznie o mnie myśleć jak o tłumoku skończonym. Że nie przyjdzie, kiedy będę go potrzebowała, o 6 nad ranem. Że nie będę mogła tak po prostu do niego zadzwonić, z pytaniem, co porabia.
To wszystko zaczyna mnie kompletnie dobijać...

Lepiej zmienię temat, bo naprawdę grozi mi utonięcie w morzu własnych łez.




Wczoraj załatwiłam resztę formalności, związanych z moim wyjazdem do Turcji. Na początek postanowiłam zająć się wizą. Miałam z nią małe problemy, ale koniec końców - udało się. Jestem pozytywnie zaskoczona nowym systemem, w którym składa się wnioski. Dosłownie w 10 minut ma się wizę w swojej skrzynce mejlowej. Ja, niestety jak zawsze, musiałam się trochę namęczyć i całość potrwała nie 10, a około 20 minut. Plus dodatkowo czas drogi do punktu ksero i z powrotem. Swoją stroną - dobrze, że taki punkt w Łabędach otworzono, bo wcześniej z pendrajwa nikt nigdzie nie chciał tutaj drukować.
Następnym krokiem była podróż do centrum Gliwic, gdzie w biurze podróży odebrałam wreszcie swoje bilety. Niestety, nic z nich nie rozumiem, ale jak poczytam i poszukam w internetach, to może mnie olśni. Pani Basia prawie płakała, dziwiąc się, gdzie to ja tak daleko sama jej uciekam.
Na koniec wykupiłam jeszcze ubezpieczenie. Z tego miejsca polecam, jeśli jesteś studentem - karta Euro26 jest najlepsza z najlepszych. Gwarantuje nie tylko samo ubezpieczenie, ale także pakiet zniżek w różnych krajach i miejscach świata: począwszy od restauracji, po hotele, transport i atrakcje natury rozrywkowej. Za jedyne 70 zł, na cały rok. Teraz mam pewność, że jak mnie gdzieś z tym samolotem zmiecie, to zapakują mnie w trumnę w ramach ubezpieczenia.

Będąc w Gliwicach, odwiedziłyśmy z mamą Maka, raz się żyje, i sklep z obuwiem. Stamtąd wyszłam z czaderskimi butami, przecenionymi z 5 na 2 dychy. I to był dobry zakup. Naprawdę.
W Łabędach natomiast wpadłyśmy do second handu. Odkąd istnieje takowy, często w nim właśnie się ubieram. Kilka kobiet otworzyło go około roku temu. Mieści się w budynku po Biedronce, a niegdyś Plusie. Jest ogromny. I to mi się w nim podoba. Mnóstwo ubrań, każdego pokroju. Można wyszukać naprawdę super ubrania, za grosze, które wyglądają jak nowe. I w dodatku - z dobrą metką!





Akurat teraz odbędzie się wymiana asortymentu letniego na jesienny/zimowy. Z tej okazji przez kilka dni każdą rzecz można kupić za 1 zł. Ja wyszukałam dwie sukienki, które widnieją na zdjęciu obok. I właśnie je dwie kupiłam.









Moje nowe buty. Wyglądają super, jak na zakup za 19 zł.
Teraz w nich nie chodzę, leżą sobie w szafie, ukryte pod stertą ubrań, i czekają na 4 września.
Właśnie wtedy pierwszy raz w nich wyjdę. Wyjadę. I wylecę. Wszystko w jednym!







Na dzisiaj to tyle. Lecę odcedzić ziemniaki i doprawić szparagową fasolkę. Trzeba wreszcie coś zjeść dzisiaj.

PS. niech już weekend się skończy!