czwartek, 26 czerwca 2014

#13.

Wszędzie afera taśmowa, wotum zaufania dla władzy, przepychanki polityków... 
Ja postanowiłam dzisiaj nacieszyć trochę oczy czymś zupełnie innym, niż ten cały syf serwowany nam przez media. 



Często nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo zapach wpływa na nastrój. Marketingowcy już dawno poznali jego niezwykłe działanie, identyfikując znane marki odzieżowe z przyjemnymi zapachami. Zapach w domu jest więc niezwykle istotny i powinien być dopasowany do stylu, w jakim chcesz go urządzić.

Wprowadzając do wnętrza orientalne elementy wyposażenia, musisz mieć na uwadze, że ich wyrazisty charakter może zawładnąć całą przestrzenią.Jeden oryginalny mebel czy ciekawa kompozycja zazwyczaj zrobi większe wrażenie niż całe wnętrze wypełnione stylizowanymi przedmiotami.





Tradycyjny dom turecki ma wyodrębnione pokoje prywatne oraz część dla gości. Przed wejściem do domu należy zdjąć buty. Turcy chodzą po mieszkaniu w obuwiu domowym bądź boso (podłogi są zwykle wyłożone dywanami).




Kolorem we wnętrzu jest wszystko, począwszy od sufitu, ścian i podłogi skończywszy na klamce do drzwi, wazoniku i oprawkach do gniazdek elektrycznych. 
















W przeciwieństwie do ubrań, kuchni raczej nie wymieniamy po sezonie użytkowania. Niech więc kuchnia, którą wybierzemy, sprosta upływowi czasu, zmiennej modzie i wymogom funkcjonalnym. Zabierając się za projektowanie kuchni, starajmy się robić to tak, by kuchnia podobała się nam także za kilka-, kilkanaście lat.

Ja wybrałam kuchnię w stylu bardzo zbliżonym do tureckiego, a który bardzo mi się podoba. 





                                             
                                                     I jak? Jaki jest Wasz ulubiony styl?


***

Autor: ja, Danka P.

Tytuł: zacałuj mój strach

zacałuj mój strach
nawilż go wilgocią warg
spenetruj dogłębnie
przesącz zapachem twojego ciała
ugnieć i zagryź
szczytuj krzycząc
kryjąc twarz w mokrych od potu
włosach moich
po poduszce rozrzuconych
zacałuj
zacałuj mój strach
że nie będziesz już blisko mnie
więcej






____________________________________________________________
***
zdjęcia i teksty, wykorzystane w poście, zostały częściowo zaczerpnięte z internetu.

wtorek, 24 czerwca 2014

#12 - czyli trochę mojej twórczości.

Cześć! 
Ostatnimi dniami chodzę smutna. Postanowiłam więc nie roztkliwiać się nad sobą podczas pisania postu, i dodać coś, co powstało już jakiś czas temu.
Mianowicie: kiedyś dużo pisałam. W tamtym okresie powstało kilka tekstów, które całkiem spore grono osób pochwaliło aprobatą. Dlatego też - dzisiaj nimi się z Wami podzielę. :)

Mam nadzieję, że swoje szczere opinie zostawicie w komentarzu. Za każdy odzew - dziękuję.

Żeby nie przeciągać, zapraszam do lektury!


PS. Polecam najpierw włączyć muzykę, a potem zacząć czytać:




***








Moja bliskość największa...










Tytuł: Listy miłosne.
Opis: Kompletnie fikcyjne teksty, pisane na zasadzie "ja <-> Ty" późną wiosenną nocą. 


I
Ba­boćka... Soph... Sophuś... Aniołku... Błagałem, żeby to co­kol­wiek dało, żeby po­mogło nam się od­na­leźć, bo czuję, w ser­cu, że gdzieś Cię zgu­biłem. Szu­kałem dro­gi, ciężkiej i długiej, by móc ją przejść, i dojść do Ciebie. Wie­rzyłem, że na końcu tej dro­gi, po­rośniętej niepo­wodze­niami, gniewem i nies­pra­wied­li­wością, będziesz na mnie cze­kała. Tak, jak ja cze­kałem na Ciebie. Jes­teś moim pro­myczkiem słońca, wiesz o tym? Pa­miętasz? Pier­wszy raz, szep­tem do ucha, na Pla­cu Czer­wo­nym, o półno­cy, w mro­zie, z czer­wo­nym z zim­na no­sem. Miałaś ta­kie ciepłe dłonie. Mówiłaś, że to ser­ce wyt­warza zbyt dużo ciepła, żeby in­styn­ktow­nie og­rzać też mnie. A po­ranek w Pla­nicy, w zeszłym ro­ku? Trus­kawki, Two­je loczki i mo­ja za duża blu­za. Zer­wałem się o świ­cie, przeszu­kałem całe mias­to, żeby zna­leźć dla Ciebie tę jedną paczuszkę mrożonych trus­ka­wek. Mówiłaś dzień wcześniej, że zjadłabyś je z tos­ta­mi na śniada­nie. Cho­ciaż te tos­ty całkiem spa­liłem, i mu­siałaś je so­bie, i mnie, przy­goto­wać od no­wa. A chrzci­ny naszej so­fy? Tej, na której właśnie sie­dzisz. Nie mogłaś się zde­cydo­wać, czy bor­do­wa, czy gra­nato­wa. Kocha­liśmy się po­tem na niej dwa ra­zy- bo dwie godzi­ny roz­ważałaś, który ko­lor wyb­rać. A nar­ty w Hin­terzar­ten? Wte­dy poz­nałem Twoich rodziców. Pa­miętasz, jak się bałaś? Pięć ra­zy pra­sowałaś mi koszulę, aż w końcu, biegnąc jeszcze po ma­rynarkę, za­pom­niałaś wyłączyć żelaz­ko, i ta Two­ja ulu­biona niebies­ka koszu­la mu­siała pójść do śmiet­ni­ka, pa­miętasz? Al­bo kiedy zasnęłaś w wan­nie, leżąc na mnie? Przy­jecha­liśmy wte­dy do Ja­ponii, na za­wody. Pier­wsza Two­ja tak długa podróż, niemal spałaś na stojąco. Na­wet się nie ruszyłem, przez półto­rej godzi­ny, siedząc w tej zim­nej wodzie, żeby Cię nie obudzić. 
Prze­cież Ty wiesz, że Cię kocham. Chciałem nad­mienić to na sa­mym wstępie, ale- byłoby zbyt ba­nal­nie, praw­da? Wiesz, że to się czu­je? To, że osobę, z którą chcesz spędzić resztę życia, masz już obok siebie. Jes­tem te­go pe­wien. Nie muszę ek­spe­rymen­to­wać, szu­kać, spraw­dzać, zmieniać. Soph, to jes­teś Ty. Wiem, że nie jes­tem w sta­nie dać Ci wszys­tkiego, o czym marzysz, nie jes­tem bo­gaty, nie ku­pię Ci jachtu, nie za­pew­nię wczasów w luk­su­sowym ho­telu na Ma­jor­ce, nie będziemy mieli czte­rech sa­mochodów w ga­rażu. Je­dyne, co mogę Ci dać to ja. Ja, Pa­vel Alek­sieje­wicz K., z moim ser­cem na dłoni i uczu­ciami, który­mi chcę ob­darzyć tyl­ko Ciebie. 
Prze­cież... Nie możesz tak po pros­tu odejść. Odejść, jak­bym nic nie znaczył. Jak­bym był tyl­ko jedną z przy­god­nych his­to­rii, które po­mija się w życiory­sie. Nie możesz mnie zos­ta­wić. Nie pot­ra­fię, i nie chcę, od­dychać bez Ciebie... Jes­teś każdym moim uśmie­chem, uderze­niem ser­ca, pod­muchem wiat­ru w duszny dzień, przy­jem­nością, roz­koszą, ta­jem­nicą, słodyczą, nadzieją, marze­niem. Jes­teś we mnie: w ser­cu, myślach, emoc­jach, słowach, prag­nieniach. Jes­teś częścią mnie. Jes­teś mną. 



*


II
Pav­luś.
Po­win­nam paść na ko­lana, i bić się w pier­si. To mo­ja wi­na, że upad­liśmy tak da­leko od siebie. Wy­ciągam dłonie, ale, choć jes­teś tuż obok, nie pot­ra­fię Cię schwy­cić. Bar­dzo chciałabym to zro­bić. Ogarnąć Cię ra­miona­mi i przy­tulić do siebie ze wszys­tkich możli­wych sił. 
Nie je­den raz wi­siała nad na­mi ta susza emoc­ji. I wte­dy Ty, jak burza w let­ni, par­ny dzień, zraszałeś tę ano­malię uczu­ciem. Byłeś jak pa­rasol w deszczu- chro­niłeś. Nie tyl­ko siebie, ani nie tyl­ko mnie. Chro­niłeś nas. My by­liśmy naj­ważniej­si. Nie było podziałów, by­liśmy ra­zem. Pot­ra­fiłeś wal­czyć za nas dwo­je, mieć ty­le siły, by sta­wiać prob­le­mom czoła sam, je­den, a jed­nak ciągle ze mną. 
Ludzką rzeczą jest błądzić. A ja zabłądziłam. I, jak zwyk­le, byłam zbyt dum­na, by za­pytać o drogę. Choć to wszys­tko by ułat­wiło. Już daw­no wróciłabym do Ciebie z tej podróży w głąb siebie, którą ja sa­ma so­bie za­fun­do­wałam. Z włas­nej głupo­ty, Pav­luś. Może te­raz, kiedy do­tarłam już na sa­mo dno, a dno zaw­sze jest czar­ne, mogę się od niego od­bić i wrócić do światła- do Ciebie? Prze­cież- to Ty jes­teś moim światełkiem. Jes­teś je­dynym po­zyty­wem. Pa­miętasz? Two­ja bab­cia jed­nak ma dobrą in­tuicję. Pier­wszy raz, kiedy mnie do niej zap­ro­wadziłeś, chy­ba nig­dy nie um­knie z mo­jej pa­mięci. Po­wie­działa wte­dy, oczy­wiście- chciała to zro­bić w jak naj­większej dys­krec­ji, tyl­ko Two­je ucho, wraz z Tobą całym, miało to słyszeć, dwa słowa. Długo zas­ta­nawiałam się później nad ich znacze­niem. Czy to py­tanie, czy stwier­dze­nie? A może pełne oburze­nia i nies­ma­ku os­karżenie? TO ONA. Dwa słowa, tyl­ko ty­le. Z cza­sem, myśląc tak o tym, kiedy spałeś obok mnie, a ja gładziłam opuszka­mi palców skórę Two­jego po­liczka, doszłam do wnios­ku, że to ja­kaś ma­gia. Czy Two­ja bab­cia jest wróżką, Paszka? Chy­ba rzu­ciła na Ciebie ja­kiś czar, czy urok? To ona. To ja. Ta ona to ja. To ja dla Ciebie. Na zaw­sze.
Kocham Cię, Pa­vel. Wiem, że o tym wiesz. I wiem, że i Ty kochasz mnie. A te­raz- będziesz mu­siał kochać równie moc­no jeszcze jedną osobę. Tę, którą ra­zem po­wołaliśmy do życia. Może to stąd te wszys­tkie hu­mory, zmien­ne nas­tro­je, i roz­terki? Ale, dopóki jes­teś obok, wszys­tko będzie dob­rze. Da­my radę, praw­da? Jas­ne, że da­my! Tyl­ko RA­ZEM, nie OSOB­NO...





***



Tytuł: Prolog.
Opis: Śmierć przychodzi niespodziewanie. Zaskakuje nas w najmniej spodziewanym momencie.



Spakowała cztery lata życia w jedną podróżną walizkę… W domu panowała głucha cisza. Odkąd poprzedniego wieczoru zamknął za sobą drzwi i wyszedł, by już nigdy do niej nie wrócić. Została sama. W tej pustej, zimnej, czarnej Rosji. Jej płomień ciepła zgasł dzisiaj nad ranem. Kiedy się dowiedziała, parsknęła nerwowym śmiechem. Wybrała jego numer. Raz, drugi, dziesiąty. W końcu dowiedziała się od jakiejś kobiety w słuchawce, że ”Abonent jest nieosiągalny”. Chyba masz, kobieto, rację- przyznała z płaczem, ciskając telefonem prosto w ścianę. Nigdy nie piła. Tego poranka zaczęła. Drżącymi dłońmi odkręcała nakretkę butelki czystej wódki i przytykała ją sobie do ust. To lek, który mi pomoże- przekonywała siebie, krzywiąc się przy każdym kolejnym łyku. Ból nie zniknął. Na chwilę zasnął. Nie pamiętała, jak znalazła się w metrze, jak dojechała do Związku i jak pozwolono jej się tam dostać. Pamiętała, że krzyczała. Krzyczała po niemiecku i zalewała się łzami. Wrzeszczała i wyła. To wy go zabiliście, to przez was go tu nie ma- jęknęła szeptem, zwijając się w kłębek, kiedy wylądowała już na posadzce i zabrakło jej siły. Ktoś coś do niej mówił, ktoś chwycił ją za ramiona i zdecydowanie szarpnął ku górze. Nie chcemy więcej tutaj Pani widzieć, Pani Bodmer, proszę się spakować i opuścić Rosję jak najprędzej- surowy głos rozsadzał jej mózg. Nagle zrobiło jej się niedobrze. Potwornie niedobrze.

Spakowała cztery lata życia w jedną podróżną walizkę… Panował mrok, kiedy ostatni raz przemierzała drogę z sypialni do salonu. Nie potrafiła patrzeć. Patrzenie na to, co urwało się zdecydowanie zbyt szybko, zbyt boleśnie, brutalnie i definitywnie, nie mogło nie boleć. Przytknęła opuszki palców do jego kurtki, wiszącej na wieszaku w przedpokoju. Chciała, by wszystko zostało tak, jak było, kiedy wychodził. Kiedy krzyczał, że rano będzie, kiedy śmiał się, że ma zamknąć na zamek, żeby jej nie ukradli, i że ma się nie martwić, kiedy zamknął za sobą drzwi. Zamknął już na zawsze. Schwyciła rączkę walizki i wyszła, przekręcając klucz i ostatni raz spoglądając na taflę drewna z jego nazwiskiem na srebrnej tabliczce. Ruszyła schodami w dół. Ruszyła w najdłuższą podróż jej życia.

Spakowała cztery lata życia w jedną podróżną walizkę… Ciągnęła ją teraz za sobą szarym asfaltowym chodnikiem. Miasto powoli układało się do snu. Szalał jesienny wiatr, co chwilę targając jej włosy w przeciwne strony. Most nie był długi. Za to widok na Niżny przepiękny. Przysiadła na brzegu walizki i wtopiła spojrzenie w jego panoramę. Pavel kochał to miasto, kochał do niego wracać. Ból ścisnął jej gardło, serce zastygło na moment, a z oczu popłynęły gorące krople łez. Chyba wtedy zrozumiała, że nic już nie będzie takie samo. Że jej życie nie ma już sensu. Że dziś nad ranem umarła część jej - Dusza.

Spakowała cztery lata życia w jedną podróżną walizkę… I uciekła…

***




Kiss me hard before you go...
Summertime sadness...

sobota, 21 czerwca 2014

#11.

Przez dwa ostatnie dni odwiedzałam blogi dziewcząt z całej Polski, w różnym wieku, piszących o różnych kwestiach. Myślałam sobie wtedy: gdzie ja się pcham z tymi swoimi wypocinami? Kto przecież zainteresuje się postem, w którym będę opisywała co wyprawia ze mną tęsknota. Sam Yasin powiedział mi, że lepiej skupić się na jakichś konkretnych pomysłach na posty. Była to trafna uwaga, którą wzięłam sobie do głowy.

Szukając tematu, pomysłu na post, który właśnie tworzę, wyliczałam na palcach dłoni: zestawienie książek, filmów, może jakiś przepis, coś o kulturze i tradycjach w Turcji... Jednak nic, z tego, co przyszło mi na myśl nie zainteresowało samej mnie na tyle, żeby się tym zająć. 
Skąd dziewczyny, piszące blogi, biorą te wszystkie pomysły? Może to ja jestem mało kreatywna, mało pomysłowa, i stąd taka luka u mnie w głowie?

Zostałam zatem bez żadnej przewodniej myśli. 
Na początek, zaskakująco banalnie, opowiem o swoich planach na wakacje. 

Zamierzałam pojechać na Letnią Grand Prix w skokach narciarskich do Wisły. Jeśli akredytacja dziennikarska zostanie mi przyznana - postaram się tam być choćby na jeden dzień, na jeden konkurs. Naczelny mi zaufał i we mnie uwierzył. Z grona 30 osób wybrał mnie jako jedną z trzech, które zostały zgłoszone do procesu akredytacyjnego. Ktoś inny przecież mógłby być tam za mnie, z tym kawałkiem plastiku na szyi, który daje przepustkę do zawodników, trenerów i innych miejsc/osób, na które kibic z trybun nie ma dostępu. 

Całą swoją uwagę muszę skupić na Turcji. Niestety, łatwo się mówi, trudno wykonuje. Moje CV zostało wysłane do około 20 potencjalnych pracodawców. Jak dotąd - telefon leży i milczy. A i skrzynka mailowa nie pęka w szwach. 
Niestety, Turcja nie jest tak łatwą sprawą, jaką się wydaje być. Na sam przelot potrzebuję około 1300 zł. Dodatkowo - paszport, ubezpieczenie i wiza. 
Jest też dodatkowy plan, awaryjny taki, jeśli, mimo wszystko, nie uda się mi tam dotrzeć. Yasin wymyślił, że w takim, niestety - najgorszym, wypadku, spotkamy się we Lwowie. Wyjdzie mnie to taniej, bo tylko około 500 zł. A i on nie ma obowiązku posiadania wizy, przy wjeździe na Ukrainę. 
Marna opcja, ale zawsze coś. 
Na chwilę obecną - nie poddaję się jeszcze, postaram się powalczyć. Może szczęście się do mnie na chwilę uśmiechnie...




Siedzę sobie i wcinam rodzynki w czekoladzie. Za oknem szaro, buro i popielato w jednym. W pokoju obok przekrzykują się komentatorzy meczu Niemcy - Ghana. Pamiętam, kiedyś miałam przez chwilę kolegę z Ghany. Byliśmy znajomymi na Facebooku. Dodawał zdjęcia słomianych chat i siebie pozawijanego w kolorowe chusty od czubka głowy po bose stopy.

Dzisiaj wysłałam sms'a do koleżanki, czy idzie ze mną do Biedronki po wodę. Ta odpisała mi, że jest właśnie w drodze do Holandii. Niby rozmawiasz z człowiekiem codziennie, a tak naprawdę - i tak nic o nim nie wiesz.
Zaskakujące jest to, że teraz z dziewczyną, z którą przyjaźniłam się od 2 klasy podstawówki aż po sam koniec gimnazjum, łączy mnie jedynie rzucone przelotnie "cześć" na ulicy. Tak, tak, wiem - dorosłość, własne życie, własne drogi. Ale... bez przesady. Chyba zawsze lepiej jest mieć gdzieś obok nas kogoś, kto znajdzie chwilę, by posłuchać, jak minął nam dzień, co nas zasmuciło, zdenerwowało, zachwyciło, uradowało. Chyba dobrze jest mieć taką osobę, do której możesz zadzwonić z pytaniem "hej, Zosia, słuchaj, ile ja mam tych jajek wrzucić na ciasto do tej kruszonki?". Albo kto poleci Ci dobrą książkę do poczytania w długie jesienne wieczory. Kogoś, kto będzie Twoim przyjacielem na lata. Niezależnie od upływu czasu i zmian, które w życiu następują. Przecież człowiek zawsze potrzebował będzie drugiego człowieka. A z przyjaźni się nie wyrasta. Prawda?


***

środa, 18 czerwca 2014

#10.

"Od dziś - zapomnij o przeszłości. Odważ się marzyć, że jesteś czymś więcej niż tylko sumą bieżących okoliczności. Uwierz, że czeka Cię wszystko, co najlepsze. Zadziwią Cię wyniki."



***

Spędziłam osiem cudownych miesięcy z najwspanialszym mężczyzną na świecie. Mnóstwo wzniosłych, słodkich chwil. Gorzkie momenty. Radość i smutek. Obnażaliśmy pozytywne i negatywne odsłony nas samych przed sobą wzajemnie. Czuję, że możemy wszystko. Bo wierzymy. Bo marzymy. Bo kochamy. Bo naprawdę chcemy. 
Wierzę w nas. Wierzę, że nam się uda. Mimo każdej przeciwności losu, mimo kilometrów, które nas fizycznie podzielą, mimo tęsknoty, która nie raz przyniesie chwilę zwątpienia. Wierzę. 
Niebo wszędzie jest takie samo. 


Her şey için teşekkür ederim, Yasin.



***

Wczoraj spędziłam dzień w Opolu. 
Lubię tam wracać. Zawsze dotykają mnie wspomnienia, kiedy wędruję uliczkami wokół rynku. Kiedy mijam ławki w parczku. Kiedy z daleka, na tle nieba, majaczy dach Niechcica. Serce bije szybciej. Uśmiech lekko wkrada się na wargi. Cudowne uczucie. 


Dzisiaj wróciłam. Pojechałam do Gliwic. I zostawiłam w jednym z hotelów swoje pierwsze CV w życiu. Nogi mi się uginały ze stremowania, ale jakoś udało mi się to przetrwać. 


Chciałabym, żeby coś mi się w życiu udało...

//

Lenistwo w Pryzmie udokumentowane na zdjęciu.


Łabędzki przedwieczór z okna mojej kuchni.



Taki prezent od Yasina.



Folder dorwałam dzisiaj w biurze podróży, a książkę sprezentował mi ostatnio bez okazji Yasin.



Nic tylko zacisnąć wargi i zrobić wszystko, by to, co jest tak odległe stało się rzeczywistością...





poniedziałek, 16 czerwca 2014

#9.

Wprowadzenie.

Za oknami noc. Cisza, ciemność i chłód. Noc ma w sobie coś tajemniczego. Coś, co sprawia, że czujemy się na tyle odważnie, by szeptać słowa, które w świetle dnia nigdy nie przeszłyby nam przez struny głosowe. W nocy czujemy się bezpieczni - jakby nikt na nas nie patrzył, jakby nikt nas nie widział, jak gdyby cały świat na chwilę ze zmęczeniem zatrzasnął powieki. 







***

Korzystając z tejże nocnej aury - postanowiłam napisać o czymś, czego plan powstawał zawsze grubo po północy.
Wyjazdy na skoki. 
Planowane skrupulatnie. Przywodzące na myśl piękne wspomnienia, których ślad nigdy się nie zatrze. Które są już teraz przeszłością, choć wciąż ich echo brzmi gdzieś wewnątrz nas.

Pierwszy raz na skoki pojechałyśmy z Weroniką w lipcu 2012 roku. Letnia Grand Prix w Wiśle.





Pamiętam dokładnie, jak wędrowałyśmy główną aleją w centrum, ciągnąc za sobą bagaże. Ta iskra podniecenia nie dawała nam usiedzieć na miejscu. Ze schroniska GRANIT, w którym nocowałyśmy, od razu powędrowałyśmy na skocznię.
Na skoczni też pierwszy raz w życiu na żywo zobaczyłam Simona. Powiedział mi wtedy, że mam fajną koszulkę. Śmialiśmy się jak dwa głupcy do siebie. Ale wtedy już wiedziałam, że nigdy nie zapomnę tego dnia, tych kilku chwil, kilku słów zamienionych z tym wspaniałym człowiekiem.



Udało nam się w tamtym czasie zobaczyć całą śmietankę skoków narciarskich. Miałyśmy całe zeszyty pełne autografów. Całą głowę pełną anegdotek do opowiedzenia każdemu, kogo miałyśmy spotkać zaraz po powrocie do domu. I mnóstwo chęci, by wrócić na Malinkę za rok. A skoki na żywo podziwiać nawet prędzej, bo w styczniu, na trybunach Wielkiej Krokwi.




Zakopane, w styczniu 2013 roku, powitało nas całym worem świeżego śniegu, wysypanego nam prosto na głowy. Oczywiście - pojechałam z Weroniką. Znalazłyśmy nocleg w świetnym miejscu. Do skoczni raptem 5 minut spacerkiem, niedaleko Biedronka, Hyrny i Krupówki.
Dla tego wyjazdu i ja, i Weronika, zrezygnowałyśmy z pójścia na Studniówkę. Trochę czasu od tego wydarzenia minęło - a ja nadal niczego nie żałuję. I gdybym miała wybór, postąpiłabym raz jeszcze zupełnie tak, jak postąpiłam.





Padał gęsty śnieg. Ten, który leżał już od kilku dni na chodnikach kradł nam stopy, który zapadały się przy każdym kroku jakby kilka centymetrów pod ziemię. Ciemno wszędzie. Żywej duszy z żadnej ze stron. A my wędrujemy już tak około godzinę. Bez jedzenia i picia. Przemarznięte po skokach, nocą.
Weronika z telefonem, a w sumie Facebookiem w telefonie, przodowała. To ona przecież wiedziała, jak to trafić na feralną Obercanewkę. Jak się okazało - chodziło o Oberconiówkę, dzielnicę Zakopanego. Niestety, Rosjanie nawet nie potrafili poprawnie przepisać nazwy ulicy, na której znajduje się ich mały hotelik.
Po dotarciu na miejsce, zmęczone ale szczęśliwe, dałyśmy się zaprosić Ilmirowi i Sankowi do środka.
Dalszego przebiegu wydarzeń relacjonować nie będę. Jest to przecież kilka tych cennych momentów, które człowiek wspomina z uśmieszkiem na ustach. Miło wspominać, wstyd opowiadać.




LGP 2013, Wisła. Powrót do miejsca, które było dla nas symbolem początku.
Wybrałyśmy to samo schronisko, w którym Weronika na sam koniec zatkała umywalkę zupką chińską. Siedziałyśmy wieczorami na parapecie pokoju i cieszyłyśmy się chłodnym, górskim powietrzem, po popołudniach pełnych słonecznych promieni. Spotkałyśmy wiele znajomych twarzy na trybunach. Poznałyśmy nowych ludzi, których do Wisły przyprowadziło to, co nas - ta sama miłość do skoków.

Wcześniej nie byłam zwolenniczką zdjęć ze skoczkami. Z LGP 2012 przywiozłam jedno. Z Simonem. Teraz jednak postanowiłam zaszaleć i pytałam o fotkę każdego z przechodzących obok skoczków.
Tutaj kilka z nich:








Z tego LGP wróciłam więc z czymś więcej, niż tylko autografy w zeszycie. Zostały też zdjęcia, z tych namacalnych pamiątek. Było cudownie móc znów wracać szosą w ciemną noc do schroniska. Było cudownie znów jeść najlepsze na świecie kabanosy z Wiślanki. Było cudownie znów krążyć wiecznie spóźniającym się Wis-Polem między centrum, skocznią i schroniskiem.

LGP 2014 już niebawem... Odliczam dni. I nie mogę się doczekać!
Dzięki portalowi skoki24.pl, dla którego mam teraz przyjemność pisać, został wysłany wniosek o akredytację dziennikarską dla mnie. Jestem szczęśliwa. A jeśli mi ją przyznają - chyba się popłaczę.
Dzięki niej może uda mi się spełnić jedno z moich marzeń - przeprowadzić prawdziwy wywiad z Simonem.
Trzymacie kciuki, tak?



Pamiątki związane ze skokami prezentuję poniżej. Każdy z tych przedmiotów jest dla mnie tak samo bardzo ważny. Mam nadzieję, że uda się jeszcze tą małą kolekcję powiększyć.














***
Chłopaki, liczę, że zobaczymy się w Wiśle.
I, co oczywiste, dziękuję za udany sezon!

   





mp3:

 


*

wszystkie wykorzystane zdjęcia w poście są mojego, lub Weroniki K., autorstwa. 
prosimy o nie kopiowanie, dzięki.


*

środa, 11 czerwca 2014

#8.

Długo mnie tutaj nie było. W zasadzie nie dzieje się zbyt wiele rzeczy, o których mogłabym opowiadać. O których mogłabym, a przede wszystkim - chciała, opowiadać.

Za dni 18 Yasin wraca do Turcji.
Potem LGP. W Wiśle. O ile na nie z Weroniką pojedziemy. Obecnie nie bardzo się na to zanosi.

Niedługo wyniki rekrutacji na Politechnice Śląskiej. Na pewno się nie dostanę na tą filologię angielską. 93% to za mało, żeby się tak rzucać. Ale nic straconego. Jeśli się nie uda - rok na dziennikarstwie w rocznej policealnej szkole, i rozszerzenie z angielskiego. To tylko taka formalność. :)

Jeśli wszystko dobrze pójdzie - 25 sierpnia lecę do Turcji.
Muszę się zorientować co z wizą, co z paszportem, i w ogóle. Niby po technikum obsługi turystycznej, a jestem w dupie i niczego nie wiem.

24 maja pojechaliśmy z Yasinem do Warszawy. Na Targi Książki. Chciałam koniecznie spotkać Wiśniewskiego. I się udało. Mimo gorąca, duszności, braku pieniędzy i orientacji - było bardzo, bardzo fajnie. :)


Na koniec kilka zdjęć i obietnica, że będę coś tu częściej dodawała. ;)