Za oknami noc. Cisza, ciemność i chłód. Noc ma w sobie coś tajemniczego. Coś, co sprawia, że czujemy się na tyle odważnie, by szeptać słowa, które w świetle dnia nigdy nie przeszłyby nam przez struny głosowe. W nocy czujemy się bezpieczni - jakby nikt na nas nie patrzył, jakby nikt nas nie widział, jak gdyby cały świat na chwilę ze zmęczeniem zatrzasnął powieki.
***
Korzystając z tejże nocnej aury - postanowiłam napisać o czymś, czego plan powstawał zawsze grubo po północy.
Wyjazdy na skoki.
Planowane skrupulatnie. Przywodzące na myśl piękne wspomnienia, których ślad nigdy się nie zatrze. Które są już teraz przeszłością, choć wciąż ich echo brzmi gdzieś wewnątrz nas.
Pierwszy raz na skoki pojechałyśmy z Weroniką w lipcu 2012 roku. Letnia Grand Prix w Wiśle.
Pamiętam dokładnie, jak wędrowałyśmy główną aleją w centrum, ciągnąc za sobą bagaże. Ta iskra podniecenia nie dawała nam usiedzieć na miejscu. Ze schroniska GRANIT, w którym nocowałyśmy, od razu powędrowałyśmy na skocznię.
Na skoczni też pierwszy raz w życiu na żywo zobaczyłam Simona. Powiedział mi wtedy, że mam fajną koszulkę. Śmialiśmy się jak dwa głupcy do siebie. Ale wtedy już wiedziałam, że nigdy nie zapomnę tego dnia, tych kilku chwil, kilku słów zamienionych z tym wspaniałym człowiekiem.
Udało nam się w tamtym czasie zobaczyć całą śmietankę skoków narciarskich. Miałyśmy całe zeszyty pełne autografów. Całą głowę pełną anegdotek do opowiedzenia każdemu, kogo miałyśmy spotkać zaraz po powrocie do domu. I mnóstwo chęci, by wrócić na Malinkę za rok. A skoki na żywo podziwiać nawet prędzej, bo w styczniu, na trybunach Wielkiej Krokwi.
Zakopane, w styczniu 2013 roku, powitało nas całym worem świeżego śniegu, wysypanego nam prosto na głowy. Oczywiście - pojechałam z Weroniką. Znalazłyśmy nocleg w świetnym miejscu. Do skoczni raptem 5 minut spacerkiem, niedaleko Biedronka, Hyrny i Krupówki.
Dla tego wyjazdu i ja, i Weronika, zrezygnowałyśmy z pójścia na Studniówkę. Trochę czasu od tego wydarzenia minęło - a ja nadal niczego nie żałuję. I gdybym miała wybór, postąpiłabym raz jeszcze zupełnie tak, jak postąpiłam.
Padał gęsty śnieg. Ten, który leżał już od kilku dni na chodnikach kradł nam stopy, który zapadały się przy każdym kroku jakby kilka centymetrów pod ziemię. Ciemno wszędzie. Żywej duszy z żadnej ze stron. A my wędrujemy już tak około godzinę. Bez jedzenia i picia. Przemarznięte po skokach, nocą.
Weronika z telefonem, a w sumie Facebookiem w telefonie, przodowała. To ona przecież wiedziała, jak to trafić na feralną Obercanewkę. Jak się okazało - chodziło o Oberconiówkę, dzielnicę Zakopanego. Niestety, Rosjanie nawet nie potrafili poprawnie przepisać nazwy ulicy, na której znajduje się ich mały hotelik.
Po dotarciu na miejsce, zmęczone ale szczęśliwe, dałyśmy się zaprosić Ilmirowi i Sankowi do środka.
Dalszego przebiegu wydarzeń relacjonować nie będę. Jest to przecież kilka tych cennych momentów, które człowiek wspomina z uśmieszkiem na ustach. Miło wspominać, wstyd opowiadać.
LGP 2013, Wisła. Powrót do miejsca, które było dla nas symbolem początku.
Wybrałyśmy to samo schronisko, w którym Weronika na sam koniec zatkała umywalkę zupką chińską. Siedziałyśmy wieczorami na parapecie pokoju i cieszyłyśmy się chłodnym, górskim powietrzem, po popołudniach pełnych słonecznych promieni. Spotkałyśmy wiele znajomych twarzy na trybunach. Poznałyśmy nowych ludzi, których do Wisły przyprowadziło to, co nas - ta sama miłość do skoków.
Wcześniej nie byłam zwolenniczką zdjęć ze skoczkami. Z LGP 2012 przywiozłam jedno. Z Simonem. Teraz jednak postanowiłam zaszaleć i pytałam o fotkę każdego z przechodzących obok skoczków.
Tutaj kilka z nich:
Z tego LGP wróciłam więc z czymś więcej, niż tylko autografy w zeszycie. Zostały też zdjęcia, z tych namacalnych pamiątek. Było cudownie móc znów wracać szosą w ciemną noc do schroniska. Było cudownie znów jeść najlepsze na świecie kabanosy z Wiślanki. Było cudownie znów krążyć wiecznie spóźniającym się Wis-Polem między centrum, skocznią i schroniskiem.
LGP 2014 już niebawem... Odliczam dni. I nie mogę się doczekać!
Dzięki portalowi skoki24.pl, dla którego mam teraz przyjemność pisać, został wysłany wniosek o akredytację dziennikarską dla mnie. Jestem szczęśliwa. A jeśli mi ją przyznają - chyba się popłaczę.
Dzięki niej może uda mi się spełnić jedno z moich marzeń - przeprowadzić prawdziwy wywiad z Simonem.
Trzymacie kciuki, tak?
Pamiątki związane ze skokami prezentuję poniżej. Każdy z tych przedmiotów jest dla mnie tak samo bardzo ważny. Mam nadzieję, że uda się jeszcze tą małą kolekcję powiększyć.
***
Chłopaki, liczę, że zobaczymy się w Wiśle.
I, co oczywiste, dziękuję za udany sezon!
mp3:
*
wszystkie wykorzystane zdjęcia w poście są mojego, lub Weroniki K., autorstwa.
prosimy o nie kopiowanie, dzięki.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz