niedziela, 27 lipca 2014

#16.

Uciekają mi myśli z głowy. Chcę coś napisać, piszę, nic nie ma. Chcę coś opowiedzieć, otwieram usta, cisza. Cztery biało-fioletowe ściany wokół. Blok na bloku za oknem. I blady kawałek nieba. Śmierdzi wódką. Nade mną wisi bezsilność.
Chciałabym szarpnąć za tą niebieską walizkę, która stoi krzywo w kącie pokoju. Rozerwać jej zamek i wcisnąć wszystkie ubrania z mojej szafy. Albo w sumie - po co mi walizka? Wystarczy para spodni na zmianę, koszulka i słuchawki. 
Wyspać się wreszcie. Nie budzić się w środku nocy, mokra od potu. Serce uderza mocno. Głęboki oddech nie przynosi spokoju. Histeria rośnie. Rozsadza mnie. Pulsuje w głowie. Wyciska łzy. Już nie wiem, czy lepiej w tym tkwić, czy wziąć nóż i ostrzem wprowadzić siebie w bezdech.
Wyspać się. I śnić w końcu kolorowe sny. Dzisiaj śniłam sen z Tobą. Ułożyłeś się obok mnie w łóżku i nakryłeś nas kołdrą. Nie miałeś na sobie niczego, prócz granatowych bokserek. Pamiętam je dokładnie. Wtuliłeś się w mnie. Tak... po prostu. Zwyczajnie. Ludzko. A ja się uśmiechałam. Tak bardzo. Tak radośnie. 
Tęsknię codziennie. Codziennie coraz mocniej. Wiruję w bezkresnych liczbach dni, nocy, godzin, sekund. W gardle sterczy kryształowa kula niezrozumienia. Mówię. Opowiadam. Tłumaczę. Szepczę. Ale nie słychać ani jednego dźwięku. Odległość zaciera moje słowa. Zaciera mój głos. Intonowane słowa nikną zawalone nazwami miejscowości, gdzieś na Zachodzie Europy. Całość traci barwę. I znaczenie. 
Jestem lawiną smutku. Pustoszę każdego, kto stanie na mojej drodze. Jednym zdaniem zabijam uczucia. Przyjaźń. Miłość. Zrozumienie. Jestem na to za zimna. Jeśli przeze mnie płaczesz - wtedy możesz wiedzieć, że Cię kocham. Kiedy przeze mnie pęka Ci serce - wtedy kocham Cię najmocniej. Kiedy błagasz, żebym przestała - uśmiech wpełza mi na wargi. Lubię, kiedy cierpisz. Lubię, kiedy w Twoich oczach stoją łzy. Uwielbiam karmić się Twoim bólem, rozżaleniem, smutkiem. Jestem klęską. Jestem katastrofą. Jestem złem. Złem wcielonym.
Smród wódki wszędzie. Opływam nią. Już nawet nie krzywię się, kiedy czuję jej specyficzną woń. Lepię się od niej. Jestem zmoczona wódką. Wódką i moimi łzami. Moimi pieprzonymi łzami, na które nikt nie ma czasu. Są niezauważalne. Nikt nie wie o nocach, kiedy wyję, zaciskając pięści na poduszce. Nikt nie wie o bólu, który każdego dnia wyciska mnie z ostatnich kropel łagodności i dobra. Nikt nie wie o samotnych wieczorach, przesiedzianych na parapecie, ze wzrokiem utkwionym w niebie i dymem mentolowych LD w płucach. Nikt nie wie o monologach, które wypowiadam w otchłań, które opowiadam nikomu, przytulając się do zimnych ścian. Lądując potem na panelach i błagając o pomoc szeptem. Jestem przeklęta. Naznaczona flaszką wódki. Naznaczona na zawsze. Widocznie. Jak ja mam dać mu szczęście, kiedy ja sama jestem chodzącym nieszczęściem? Jak mam stworzyć coś dobrego, kiedy we mnie zakorzenione jest zło? Jak mam zerwać kajdany tego piekła, i zrobić krok ku światłu? Jak mam urodzić się na nowo?

Słońce zachodzi. Dotyka murów sąsiedniego bloku opuszkami swoich długich, ciepłych, pomarańczowych palców... Białe chmury grają z ptakami w berka. Firanka lekko drży. Subtelnie unosi się, by po sekundzie znów opaść. Zaraz nadejdzie noc.
Wędrujesz między witrynami sklepów w centrum handlowym. Wokół kobiety w chustach na głowach, i te rozebrane, jak do rosołu. Z głośników rozbrzmiewają takty wakacyjnych przebojów. Słońce już schowało się za horyzontem, by obudzić innych po drugiej stronie globu. Ulice rozbłysły mdłym blaskiem latarni. Słychać śmiech i gwar rozmów. Knajpy zachęcają zapachem orientalnego jedzenia. Kluby kuszą biustami dziewcząt, które podrygują na parkietach. Pełne autobusy mkną gdzieś określonymi trasami. 
Wybierasz koszulę. Widzę, jak skupienie maluje lekką zmarszczkę na środku Twojego czoła. Jest gorąco. Mimo wieczorowej pory, ciągle czujesz skwar dnia, który kilka chwil temu prysnął jak bańka mydlana. Wybierasz kilka sztuk - na pewno kupisz którąś z dodatkiem czerwonego albo niebieskiego. Zawsze takie właśnie wybierasz. Jutro wielki dzień. Musisz wyglądać dobrze. Wczoraj byłeś u fryzjera. Biorąc popołudniowy prysznic, zgoliłeś krótką bródkę. Czuję dokładnie Twój zapach. Jest mdły, czas go zatarł, ale jednak ciągle tkwi w moich nozdrzach. 
A obiecywałam, że już nie będę płakała. Obiecywałam sobie, że już nie będę. Że od teraz będę ciągle się uśmiechała. Że będę wychodziła. Choćby sama. Że będę robiła mnóstwo zdjęć. Najczęściej - niebu. Kocham je fotografować. Że będę siedziała na III peronie. I będę poddawała się bólowi. Będę mu pozwalała plądrować się od wewnątrz, każdy zakamarek jemu oddam, ale z uśmiechem na ustach. Będę milion razy wracała do jesiennych, niedzielnych wieczór, kiedy to razem na tym właśnie peronie wyczekiwaliśmy pociągu do Opola, żeby wreszcie schować się przed deszczem, albo chłodem. Będę sterczała przy tablicy z rozkładem jazdy i gapiąc się w swoje odbicie będę przypominała sobie, jak widziałam w tym kawałku plastiku swoją definicję szczęścia. Ciebie i mnie. Wtulonych w siebie. Jak gdyby cały realny świat nic nie znaczył. Jak gdyby liczyły się tylko te krótkie chwile, kiedy nasze serca nawiązywały bezprzewodowe połączenie i  biły razem w tym samym rytmie.
Obiecywałam sobie przecież, że nie będę Cię karała. Że nie będę ani przez chwilę zła i niedobra. Że wszystko zrozumiem i ze wszystkim sobie poradzę. Że wytrzymam. Ale pękam. Jak pęka farba po upływie czasu. Jak pęka kubek, upadający na podłogę. Pękam. Każdą cząstką siebie pragnę być obok Ciebie. Właśnie teraz. Tam. Pomagać Ci wybrać tą pieprzoną koszulę, przekonując, że przecież masz już i czerwone i niebieskie. Słuchać tych samych tureckich słów, wydobywających się z ust ludzi wokół. Trzymać Twoją ciepłą dłoń w mojej. Móc w każdej chwili musnąć Twój policzek wargami. Albo po prostu się do Ciebie uśmiechnąć. A potem wrócić do Twojego domu, wypić szklaneczkę herbaty bez cukru i siedząc na balkonie podziwiać panoramę miasta, błyszczącego milionem błyszczących kropeczek, w oddali. I w nocy, pod kolorowym kocem, gładzić opuszkami palców Twoje udo, aż do momentu, w którym wreszcie wybuchniesz śmiechem, nie wytrzymując łaskotania. Przegadalibyśmy znowu całą noc. O wszystkim i niczym, jak dawniej. Opowiadałbyś mi o sobie z przeszłości. O swoim dzieciństwie i domu, w którego pokoju leżelibyśmy w tym momencie. Między słowami pochylałbyś nade mną głowę i całował wybrane miejsca na mojej twarzy - czoło, usta, policzki. A ja wytężając wzrok w ciemnościach szukałabym Twojego wzroku, uśmiechając się lekko. Rano, nastawiając budziki specjalnie wcześniej, niż wstają Twoi rodzice, schodzilibyśmy na paluszkach do kuchni. Gotowalibyśmy jajka, kroili pomidory, smarowali chleb. I kiedy herbata stałaby już na stole, na balkonie, zapraszalibyśmy Twoją mamę i tatę na śniadanie. Mówiłabym swoim łamanym tureckim "Gunaydin", a Ty śmiałbyś się, dorzucając też coś od siebie, czego ja i tak i tak bym nie rozumiała. 

Niesprawiedliwe. Dlaczego ja jestem tu, a Ty tam. Dlaczego zawsze życie musi rzucać nam kłody pod nogi. Dlaczego nie potrafi po prostu dać nam tego, czego potrzebujemy, i pozwolić nam być szczęśliwymi. 
Niesprawiedliwe... 

sobota, 12 lipca 2014

#15, czyli LIST OF THINGS TO DO IN TURKEY. ♡

Dziś z Yasinem, wisząc pół dnia na WhatsApp, ułożyliśmy listę czynności, które zrealizujemy, kiedy w końcu odwiedzę Turcję. 
Tak więc, by nie przeciągać, przejdę od razu do rzeczy i wszystko tutaj obrazkowo przytoczę. 
Post będzie polsko-angielski, angielsko-polski. Bo taką mam dzisiaj ochotę. 



DO IT IN TURKEY:


1. Zobaczyć meczet. / Visit mosque.






Wielki Meczet w Bursie jest jednym z najświetniejszych przykładów architektury osmańskiej. Ściany wewnątrz zdobią 192 misternie wykonane inskrypcje - są one uznane za jedne z najpiękniejszych przykładów kaligrafii w świecie islamu.



2. Spróbować najprawdziwszego tureckiego kebaba. / Eat original turkish kebap.

Kebab jest jedną z najpopularniejszych i najbardziej charakterystycznych tureckich potraw. Lokale, w którym jest serwowany, można spotkać w każdym tureckim mieście i miasteczku. 



Istnieje ponad 20 odmian tej potrawy. Na zdjęciu widnieje Adana Kebap. 



3. Zrobić zakupy na tureckim bazarze. / Buy something at the real turkish bazaar. 









Nazar Boncuk (ostatnie zdjęcie) - czyli "Oko Proroka", to jedna z najczęściej przywożonych pamiątek z Turcji. Turcy zawieszają go w swoich samochodach, ustawiają w różnych miejscach domu, przypinają do kluczy. Motyw ten widnieje także na ręcznikach, różnego rodzaju tkaninach, meblach, a nawet drzwiach.
Turcy wierzą, że kamień ten zapewnia szczęście i dobrobyt, odgania złe uroki i przekleństwa.



4. Nakarmić koty w Istanbule. / Feed homeless cats in Istanbul.

Te urocze futrzaki można w Istanbule spotkać na każdym kroku. Niedaleko słynnego mostu, który łączy Azję z Europą, postawiono nawet specjalny pomnik, przedstawiający właśnie kota. 
Sam Stambuł był niegdyś nazywany kocim miastem. 






5. Widzieć wschód i zachód słońca z moim Yasinem. / Watch sunrise and sunset with my Yasin.




Szum fal. Chłodny wiatr, rozwiewający włosy. Delikatne promienie słońce, dotykające policzków. Horyzont tonący w romantycznej pomarańczy. I uderzenia serca, które bije dla mnie...




6. Wygłupiać się w wodzie. / Have fun in the sea.


Śmiech to zdrowie, w wodzie szybciej łapie słońce... Będziemy taplać się i chichrać jak dwójka małych dzieci. I nie są nam straszne żadne nieprzychylne spojrzenia, ani uwagi. Tak poza tym - i tak ich nie zrozumiem, nie znam tureckiego. :)



7. Zrobić mnóstwo zdjęć. / Take thousands of photographs. 

Zdjęcia to najpiękniejsza pamiątka, która pozostaje nam po chwilach, które przeminęły. Dlatego zamierzam zrobić mnóstwo, mnóstwo zdjęć, gdziekolwiek tylko będę!







8. Kupić trochę pocztówek. / Buy some postcards.

Uwielbiam pocztówki i już wiem, jak ciężko będzie mi wybrać tylko "trochę" tych, które mogę kupić. Chyba, że zrobię minę smutnego kotka i Yasin zapłaci za "trochę" więcej... Hihihi.








9. Nauczyć się przyrządzać turecką potrawę. / Learn how to cook some turkish dishes. 

Baklava - popularna jest nie tylko w Turcji, ale na całych Bałkanach. 
Klasyczną bakławę przygotowuje się z ciasta listkowego – zwanego niekiedy korą (bałkańska nazwa) lub ciastem filo (grecka nazwa) – przełożonego warstwami pokrojonych orzechów (włoskich lub migdałów) z cukrem lub miodem. Całość zapieka się, a następnie kroi w romby, trójkąty, kwadraty i inne formy, a następnie polewa lukrem lub syropem zrobionym z wody, cukru i soku cytrynowego. Górę posypuje się zmiażdżonymi, niesolonymi orzeszkami pistacjowymi.







Tavuk sote to z kolei nic innego, jak smażony kurczak. Często dodaje się do niego paprykę, cebulę, pomidory, rzadziej - grzyby. I, oczywiście, przyprawy, które w kuchni tureckiej mają ogromną rolę.




10. Poszaleć w luna parku. / Spend some great time in luna park.

Yasin bardzo, ale to bardzo, chce mnie tam zabrać, żeby pojeździć na gokartach. Nigdy tego nie robiłam. Jednak wizja grającej karuzeli z konikami jest tak kusząca, że pójdę do luna parku bez słowa sprzeciwu!






11. Camping! 

To także pomysł Yasina. Zapakujemy w samochód namiot, kołdrę, koce, poduszki, świece i duuuużo jedzenia. Sporo kilometrów za miastem można znaleźć malownicze miejsca, w których możemy przenocować. Pewnie znowu zostanę naszpikowana strasznymi historiami, ech...






12. Śpiewanie na całe gardła i szybka jazda. / Sing in car while fast ride.


To też, niejako, tradycja turecka. Wszędzie, w całej Turcji, można spotkać się z taką sytuacją: czerwone światło, muzyka na full, a kierowca i pasażerowie tańczą wokół samochodu. 






13. Tańczenie w deszczu. / Dance in the rain.

Od dawna mi się to marzyło. Mam nadzieję, że podczas mojej wizyty w Turcji spadnie choć trochę deszczu. 






***

Wyjeżdżam 5 września. W przyszłym tygodniu składam wniosek paszportowy. Jest dobrze!


wtorek, 1 lipca 2014

#14. "Zauważam nanosekundy bez Ciebie..."

Pod pryszni­cem na­wet nie ześliz­guję pierścion­ka z pal­ca, nie od­wiązuję rze­myka. Poz­wa­lam opaść po­wiekom pod stru­mieniem ciepłej wo­dy. Wma­sowuję w skórę głowy szam­pon, które­go nie zużyłeś i od­dałeś mi. Po kwad­ransie na­ciągam przez głowę Twoją koszulkę na siebie, myśląc, że muszę w końcu up­rać tą z Be­sik­ta­su, chy­ba od czte­rech miesięcy na to cze­ka, uk­ry­ta głębo­ko pod moimi ub­ra­niami w sza­fie. Wbi­jam się w Two­je dre­sowe spod­nie, w których spałeś, zos­tając w Nie­chci­cu na noc, a które ja po­tem spa­kowałam i przy­wiozłam do siebie do do­mu. Ogar­niam ra­miona po­larową bluzą. W so­botę późnym po­połud­niem, kiedy szliśmy do skle­pu, lał deszcz i świeciło słońce, pod­winęłam w niej ręka­wy, są te­raz dokład­nie ta­kie, ja­kimi je wte­dy zos­ta­wiłam. Siadam w po­koju przed te­lewi­zorem, układam na ko­lanach lap­to­pa. Zer­kam na ze­gar, wiszący na ścianie. 21:05. Czy­li u Ciebie ze­gar po­kazu­je właśnie 22:05. Myślę, co możesz te­raz ro­bić. Pew­nie śpisz w swoim łóżku, uk­ry­ty pod cienką poszwą. Ty­le godzin spędziłeś w auto­karze, na pew­no Cię to wymęczyło. Pa­miętam, jak wra­caliśmy po­ciągiem nocą z War­sza­wy, i Twój szept "tak, to mo­ja dziew­czy­na, Dan­ka". Spałam z głową ułożoną na Twoich udach, a Ty przez 6 godzin ani na mi­limetr się nie po­ruszyłeś, żeby tyl­ko mnie nie obudzić. A jeśli nie śpisz te­raz... to na pew­no jes­teś gdzieś z ko­lega­mi. Może jedziesz uli­cami swo­jej dziel­ni­cy Twoim białym sa­mocho­dem i podgłaśniasz mu­zykę, śmiejąc się głośno i udając, że drif­tu­jesz. Al­bo pi­jesz gdzieś colę z Er­bayem i resztą Twoich zna­jomych. Al­bo może pi­jecie wódkę, którą przy­wiozłeś z Pol­ski. A może oglądasz te­lewizję, siedząc z rodzi­cami w sa­lonie? Słodzisz her­batę w tu­rec­kich szkla­neczkach kil­ko­ma spo­rymi łyżeczka­mi cuk­ru i przeg­ry­zasz słone­go pa­luszka. Tak tęskniłeś za ty­mi prog­ra­mami te­lewi­zyj­ny­mi, w których mówi się po tu­rec­ku. Może opo­wiadasz, jak było tu­taj, w Opo­lu? Może po­kazu­jesz zdjęcia pocztówek, które zro­biłeś, bo tak było ta­niej, niż ku­pić dwie par­tie tych sa­mych kar­tek - dla Ciebie, i dla mnie. Może po­kazu­jesz koszulkę, którą przy­wiozłeś z Uk­rainy? Może opo­wiadasz, jak było we Lwo­wie, w Ho­lan­dii, Bel­gii, Niem­czech? Może roz­dzielasz pre­zen­ty, które dla swoich blis­kich przy­wiozłeś i cie­szysz się, widząc, jak za­dowo­lenie ma­luje uśmiech na ich twarzach? A może roz­pa­kowu­jesz właśnie swo­je ub­ra­nia, i trzy­mając w rękach moją różową bok­serkę czu­jesz, że tęsknisz? 
Tak wiele możli­wości... Tak wiele różnych wiz­ji. Chciałabym tyl­ko wie­dzieć, co ro­bisz.... Gdzie te­raz jes­teś. Czy tak jak ja nie pot­ra­fisz przejść przez godzinę, nie myśląc o mnie. 
Bra­kuje mi Two­jego głosu i śmie­chu. Bra­kuje mi tych wie­czorów, kiedy leżałam w łóżku, pogrążona w lek­turze książki, a Ty kładłeś się obok i przy­tulałeś po­liczek do moich pleców, op­la­tając mnie w pa­sie ra­miona­mi. Bra­kuje mi ciepła Twoich palców, sple­cionych z moimi. Bra­kuje mi Twoich stóp, które pod kołdrą otu­lały mo­je. Bra­kuje mi blas­ku Twoich oczu, kiedy wpat­ry­wałeś się upar­cie w mo­je i po chwi­li kom­plet­nej ciszy po pros­tu się uśmie­chałeś. Bra­kuje mi każdej chwi­li spędzo­nej z Tobą. Bra­kuje mi Ciebie....
Mam nadzieję, że co­kol­wiek i gdziekol­wiek te­raz ro­bisz, czu­jesz, że jes­tem ciągle z Tobą, mi­mo tych kil­ku ty­sięcy ki­lometrów między na­mi. Ocieram łzy, sta­rając się wal­czyć z ty­mi, które zno­wu napływają do oczu. Tak bar­dzo tęsknię. Te­go nie da się ub­rać w słowa. To trze­ba poczuć.







Słońce musnęło mój po­liczek jed­nym ze swoich pro­mieni, który wkradł się spod szczel­nie za­suniętej zasłony, o świcie. Nie pod­no­siłam po­wiek, żeby nie roz­proszyć wrażenia, że jes­teś obok mnie. Niemal słyszałam Twój miaro­wy od­dech. Niemal czułam do­tyk skóry Two­jego po­liczka na moim ra­mieniu. Już miałam obrócić się na bok, żeby wtu­lić twarz w Twój tors i usłyszeć, jak ryt­micznie uderza Two­je ser­ce. Już miałam ująć Twoją dłoń w moją i spleść ze sobą nasze pal­ce. Już miałam zas­pa­na szu­kać Twoich miękkich warg swoimi. We wnętrzu pa­nował przy­jem­ny półmrok. Czułam Two­je ciepłe ciało, tuż obok mo­jego. Szepnęłam Two­je imię, niechętnie pod­nosząc po­wieki i rzu­cając spoj­rze­nie w bok, gdzie po­winieneś obok mnie leżeć. Nie było Cię. Nie ma Cię, już od 52 godzin. 

Cóż ta tęskno­ta wyp­ra­wia z człowiekiem….