poniedziałek, 7 kwietnia 2014

#2.



Bardzo lubię poniedziałkowe poranki. Zwiastują nadejście czegoś nowego, są pełne ekscytacji i nadziei. Choć już teraz zdążyła rozboleć mnie głowa, to i tak pozytywnie patrzę na rozpoczęty tydzień. Pozytywnie przez negatyw - masz ci los.
O 6:45 obudziły mnie wibracje telefonu. Miałam w nocy, zanim zasnęłam, włączyć głos, ale umknęło mi to z pamięci. Przeciągnęłam zieloną słuchawkę w prawo i usłyszałam po drugiej stronie zziębnięty głos Yasina. Po kilku minutach stałam już boso na zimnej płycie korytarza i odbierałam z jego rąk zimową kurtkę.
Tak więc moja dorosłość nie wespnie się jeszcze na szczyt. Mam jeszcze trochę czasu, by zdobywać świat i realizować siebie. By robić rzeczy głupie, które uczą; i mądre, które dodają pewności siebie. Mogę teraz spokojnie wyrobić paszport, złożyć wszystkie papierki, by ubiegać się o wizę, i zabukować bilet lotniczy.

Yasin wraca niedługo do domu. Choć to głupie, oboje odliczamy dni. Z jednej strony jest nam bardzo źle, z drugiej - bardzo dobrze. Siedział w Polsce prawie rok, licząc do dnia jego wyjazdu, czyli 29 czerwca 2014 roku.
Jeszcze nie wiem, jak to wszystko będzie potem wyglądało. Boję się i doskonale wiem, że nie będzie łatwo. Jednak jeśli to wszystko przetrwamy, kiedyś po prostu będziemy mieli dobry ubaw, patrząc wstecz. Wiem, że on mnie nie zawiedzie, i że będzie o nas walczył, nawet, kiedy ja się poddam. Nie wydaje mi się, żeby trzeba było o miłość walczyć, to złe określenie. Zaprzeczam teraz sama sobie, ale żadne inne słowo, które oddałoby na tyle charakter wypowiedzi, nie przychodzi mi teraz na myśl.
Najgorszy będzie początek. Pierwszy tydzień, może i cały miesiąc... Potem będzie już łatwiej. Prawda? Chciałabym poznać odpowiedź. Usłyszeć, że będzie łatwiej, i że mam się nie martwić. Że ktoś był w tej samej sytuacji, i przeżył, przeszedł przez to. Nie wiem, gdzie takich osób szukać. Takich, które powiedzą mi, że warto. Sama powinnam to wiedzieć... I tak, ja to wiem. Ale zawsze raźniej, i także lżej, kiedy ktoś jeszcze bardziej Cię w tej pewności umocni.

Dochodzi 8:30. Siedzę w ciszy, niczym nieprzerwanej. Kamila poszła do szkoły, mama i Andrzej pojechali do Katowic, Yasin jest teraz gdzieś między Pyskowicami a Paczyną, w drodze do Opola. Słońce świeci mi prosto w oczy. Zieleń przez noc zrobiła się bardziej zielona i pokryła wszystkie krzewy w zasięgu mojego wzroku. Na parapecie koszyk z zaschniętymi kwiatami. Wszystkimi, które mi podarował dotychczas.
Trzeba by podnieść się, podłączyć głośniki do laptopa, włączyć jakąś rytmiczną muzykę i zacząć ogarniać weekendowy bałagan. Jakoś tak... nie mam ochoty.
Najchętniej zrobiłabym sobie gorący kubek, pomidorową z makaronem, w tym kubku żółtym, ze słonecznikami; włączyła telewizor, najchętniej maraton z najnowszymi odcinkami Chirurgów, ewentualnie polskich Lekarzy, bo kręcono w Toruniu, a ja na widok wszystkiego, co związane z Toruniem, głupio się uśmiecham do wspomnień; okryła się kocem i tak tkwiła godzinami, płacząc i śmiejąc się na zmianę.


Niestety, nie można tak.
































































Kocham Cię, Yasin.

1 komentarz:

  1. Ooo słodcy jesteście! Danka jakoś musi być, z czasem wszystko sie ustabizuje, bynajmniej wierze w Ciebie! :D

    OdpowiedzUsuń