czwartek, 7 sierpnia 2014

#19.

23:00. 22:00. Dobry wieczór Państwu.
Autokar relacji Istanbul - Ankara ruszył w podróż kilkanaście minut temu. Z pewnością Yasin właśnie spokojnie układa sobie skroń na szybie i zasypia. A ja spać nie mogę, no i też nie chcę, stąd post, który właśnie tutaj tworzę.




* gotowanie.
Wiem, że na blogach często można znaleźć przepisy i zdjęcia przeróżnych, najbardziej wymyślnych i smacznych potraw. Ja ostatnio przygotowałam na obiad pieczonki, które uwielbiam! Pieczonki to danie, które pochodzi z okolic Jury Krakowsko-Częstochowskiej, czyli z okolic, w których mój ojciec przyszedł na świat i spędził wczesne lata młodości. Przepis jest banalnie prosty, a składniki, które będą nam potrzebne kosztują grosze, stąd także pomysł, żeby go tutaj zamieścić.


                  Potrzebujemy:
  • Kartofelki, najlepiej całkiem spore
  • Buraki
  • Marchewkę
  • Cebulę
  • Mięsko, jeśli lubicie to sporo, jeśli nie - nie potrzebne nam wcale. Ja kupuję zawsze około 30-40 deko podgardla
  • Sól i pieprz
  • Pół kostki margaryny do smażenia




Nasze warzywa obieramy i opłukujemy pod bieżącą wodą. Następnie kroimy je w plasterki.



Margarynę rozsmarowujemy na spodzie naczynia żaroodpornego, żeby nasze warzywa nam się nie spaliły.



Następnie układamy warstwowo: warstwa kartofli, sypiemy delikatnie solą i pieprzem; warstwa buraków; warstwa marchewki; warstwa cebuli. Mięso, które także kroimy w plasterki, możemy dodać w każdym momencie. Nie zapominamy o soli i pieprzu - trzeba sporo doprawić każdą warstwę warzyw, żeby miały one odpowiedni smak!


Czynność powtarzamy, aż do zapełnienia się naszego naczynia. Wtedy całość przykrywamy pokrywką i stawiamy na gaz. Gotujemy aż do momentu, w którym warzywa będą miękkie. Od czasu do czasu dolewamy wody, żeby jedzonko nam się nie zwęgliło.


Kiedy uznamy, że warzywa są odpowiednio ugotowane, możemy podać je do spożycia. Najlepiej smakują popijane maślanką lub kefirem.









Niestety, nie mam zdjęcia gotowego dania, bo wszyscy domownicy wręcz się na nie rzucają, kiedy tylko ich nosów dolatuje woń pieczonek.
Znika w mig!







Proste? Proste! 
Polskie? Polskie!




* blog.
Ostatnio zastanawiałam się, dlaczego tak mało osób odwiedza mój blog. Dodaję info o nowych postach, udostępniam czasem link. A mimo to - licznik wyświetleń niemalże stoi w miejscu. Po dogłębnych analizach i odwiedzinach popularnych blogów, stwierdziłam, że mój blog jest po prostu prosty. Nie mam tutaj odjechanego dizajnu, nie dodaję postów o modzie, nie bawię się w żadne obserwowanie za obserwowanie, promowanie innych, by wypromowali mnie, czy komentarz za komentarz. Dużo treści, której nie chce się czytać.
Pałęga, deklu Ty - stuknęłam się w czoło, zanosząc śmiechem. Przecież bloga założyłam dla siebie. Publikuję tutaj to, co chcę. Nie muszę pisać tematycznych postów, żeby komukolwiek się przypodobać. Nie muszę mieć "przejrzystego wyglądu". Prosty szablon, z gamy proponowanych, wystarczy. Piszę tutaj to, o czym myślę, za czym tęsknię, co mnie martwi, co sprawia mi radość. Dzielę się swoją codziennością. Jestem tutaj ja. Ci, którzy będą chcieli, zapiszą sobie adres, albo o niego zapytają, i wpadną, kiedy najdzie ich ochota, żeby dowiedzieć się, co u mnie słychać.
I chyba po to właśnie te blogi istnieją. Żeby były tak trochę jak pamiętniki, w których możemy dodać zdjęcie, cytat, albo piosenkę. W których możemy napisać, co nam się przytrafiło w drodze do szkoły/pracy/na spacer. Gdzie podzielimy się wrażeniami po przeczytaniu książki. Gdzie zatrzymamy chwilę na dłużej.
Dlatego niczego tutaj nie zmienię. A jeśli zmienię - na pewno nie będzie to żaden dizajnerski projekt, tylko prosta zmiana szablonu w ustawieniach. Lubię pisać, robić i publikować zdjęcia, lubię czasem coś ugotować, przeczytać dobrą książkę, pojechać gdzieś. I właśnie o tym tutaj będzie. Będzie tak, jak chcę!





* jesień.
W głębi tęsknię za jesienią. Za kolorowymi drzewami i przepięknymi zachodami słońca. Za tym orzeźwiającym mrozem o poranku. Za magią wieczorów.
Moja mama powtarza mi każdego roku, że jesień jest okropna i bezduszna. Drzewa i rośliny obumierają. Szybko robi się szaro, coraz częściej pada deszcz. Mi ta pora roku kojarzy się z miłością.
Wrześniowy dzień. Nie pamiętam, która godzina, praktycznie nie pamiętam nic, prócz tego, że na pewno był to wrzesień. W tymże właśnie wrześniu poznałam Yasina. Przez kompletny przypadek. Historia jak z filmu!
I tak z głupiej zaczepki, gdzie Yasin zapytał, czy mieszkam w Opolu, zrodziła się dłuższa konwersacja. Konwersowaliśmy tak aż do 20 września, kiedy to przyleciał do Polski. Pierwszy raz, na żywo, spotkaliśmy się 9 października około godziny 20, przed gmachem dworca PKP w Opolu. Do późnej godziny nocnej, w mrozie, siedzieliśmy na ławce obok Uniwersytetu Opolskiego. I rozmawialiśmy. O wszystkim. I niczym. Po prostu.
Tak się właśnie złożyło, że od tego 9 października 2013 roku nie potrafię żyć bez tego człowieka.
Jest nie tylko mężczyzną mojego życia, ale także moim najlepszym przyjacielem, bratnią duszą. Pamiętam dokładnie, jak poświęcał noce, słuchając opowieści z mojej przeszłości. Jak nie wytykał mi błędów. Jak był zawsze i w każdej chwili, kiedy potrzebowałam, żeby był. Jak o mnie walczył. I jak wielką miłość mi podarował. Zanim go poznałam - myślałam, że nic nigdy dobrego w życiu mnie nie spotka. Że ot, taki los, i nic na niego nie poradzę. A on, w tą zimną, ponurą jesień, pokolorował mój świat jasnymi barwami nadziei. Zaakceptował mnie, mimo każdego mankamentu. Mimo tego, że miałam i mam trudną sytuację życiową. To jest po prostu wspaniałe... Że mimo miliona wad - on dostrzega tylko zalety...


Niedługo lecę do Turcji. Wspominałam już tutaj, wiem. Strasznie mnie zjada stres. Mam ochotę się rozpłakać, jak mała dziewczynka, tupnąć nogą i wykrzyczeć, że ja się nigdzie nie wybieram. Już słyszę Yasina głos w głowie: "you will come!", więc I will come, kropka...

Wybrałam nawet ubranie! Wiem, że jeszcze prawie miesiąc (dokładnie 26 dni!), ale oboje tak się ekscytujemy, że samo planowanie sprawia nam nieziemską frajdę. Niebieska sukienka, szary sweter i białe trampki. Wyobrażam sobie to połączenie, powinnam jeszcze sprawdzić je na sobie. Może jutro to zrobię.
Ja nadal nie wierzę, że jedną stopą jestem już w tym samolocie. Nieprawdopodobne, a jednak!

4 września okaże się też, oficjalnie, czy jestem w końcu tym studentem, czy nie. Wzięli moją teczkę, mają ją w gronie przyjętych, ale na stronie ciągle jeszcze jestem "nieprzyjęta". Podobnież 4 oficjalnie się to zmieni. Chciałabym być pewna.






Zdjęcia z internetów. Muszę się zaopatrzyć, przed mroźną zimą.


Parka już od dawna chodzi mi po głowie, ale z uwagi na jej cenę - odkładam ciągle na później.


Chustę ostatnio dostałam. Mama i siostra przywiozły mi z Bieszczadów. Białą. Jest śliczna!








***
Kolejny pusty, samotny wieczór. Chciałabym czasem z kimś porozmawiać. Usłyszałam, że to ja odtrącam ludzi. Ale nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek spróbował ostatnimi czasy ze mną mówić.
Chciałabym móc komuś opowiedzieć, jak cholernie się boję tego samolotu. I jednocześnie - jak cholernie cieszę się, że zobaczę Yasina.
Chciałabym mieć kogo zapytać, co mogłabym sprezentować mu na urodziny.
Po prostu. Proste, dziewczyńskie pogaduszki.
... Świerszcze ...



Wypisałam tutaj wszystkie swoje myśli. Nie pozostaje mi więc nic innego jak tylko życzyć Wam iyi geceler, arkadaslar (iji gedżeler arkadaszlar) - czyli po naszemu: dobranoc, koledzy/koleżanki! :)












Airplanes in the night sky are like shooting stars...


- łabędzkie niebo, zdjęcie moje -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz