wtorek, 24 czerwca 2014

#12 - czyli trochę mojej twórczości.

Cześć! 
Ostatnimi dniami chodzę smutna. Postanowiłam więc nie roztkliwiać się nad sobą podczas pisania postu, i dodać coś, co powstało już jakiś czas temu.
Mianowicie: kiedyś dużo pisałam. W tamtym okresie powstało kilka tekstów, które całkiem spore grono osób pochwaliło aprobatą. Dlatego też - dzisiaj nimi się z Wami podzielę. :)

Mam nadzieję, że swoje szczere opinie zostawicie w komentarzu. Za każdy odzew - dziękuję.

Żeby nie przeciągać, zapraszam do lektury!


PS. Polecam najpierw włączyć muzykę, a potem zacząć czytać:




***








Moja bliskość największa...










Tytuł: Listy miłosne.
Opis: Kompletnie fikcyjne teksty, pisane na zasadzie "ja <-> Ty" późną wiosenną nocą. 


I
Ba­boćka... Soph... Sophuś... Aniołku... Błagałem, żeby to co­kol­wiek dało, żeby po­mogło nam się od­na­leźć, bo czuję, w ser­cu, że gdzieś Cię zgu­biłem. Szu­kałem dro­gi, ciężkiej i długiej, by móc ją przejść, i dojść do Ciebie. Wie­rzyłem, że na końcu tej dro­gi, po­rośniętej niepo­wodze­niami, gniewem i nies­pra­wied­li­wością, będziesz na mnie cze­kała. Tak, jak ja cze­kałem na Ciebie. Jes­teś moim pro­myczkiem słońca, wiesz o tym? Pa­miętasz? Pier­wszy raz, szep­tem do ucha, na Pla­cu Czer­wo­nym, o półno­cy, w mro­zie, z czer­wo­nym z zim­na no­sem. Miałaś ta­kie ciepłe dłonie. Mówiłaś, że to ser­ce wyt­warza zbyt dużo ciepła, żeby in­styn­ktow­nie og­rzać też mnie. A po­ranek w Pla­nicy, w zeszłym ro­ku? Trus­kawki, Two­je loczki i mo­ja za duża blu­za. Zer­wałem się o świ­cie, przeszu­kałem całe mias­to, żeby zna­leźć dla Ciebie tę jedną paczuszkę mrożonych trus­ka­wek. Mówiłaś dzień wcześniej, że zjadłabyś je z tos­ta­mi na śniada­nie. Cho­ciaż te tos­ty całkiem spa­liłem, i mu­siałaś je so­bie, i mnie, przy­goto­wać od no­wa. A chrzci­ny naszej so­fy? Tej, na której właśnie sie­dzisz. Nie mogłaś się zde­cydo­wać, czy bor­do­wa, czy gra­nato­wa. Kocha­liśmy się po­tem na niej dwa ra­zy- bo dwie godzi­ny roz­ważałaś, który ko­lor wyb­rać. A nar­ty w Hin­terzar­ten? Wte­dy poz­nałem Twoich rodziców. Pa­miętasz, jak się bałaś? Pięć ra­zy pra­sowałaś mi koszulę, aż w końcu, biegnąc jeszcze po ma­rynarkę, za­pom­niałaś wyłączyć żelaz­ko, i ta Two­ja ulu­biona niebies­ka koszu­la mu­siała pójść do śmiet­ni­ka, pa­miętasz? Al­bo kiedy zasnęłaś w wan­nie, leżąc na mnie? Przy­jecha­liśmy wte­dy do Ja­ponii, na za­wody. Pier­wsza Two­ja tak długa podróż, niemal spałaś na stojąco. Na­wet się nie ruszyłem, przez półto­rej godzi­ny, siedząc w tej zim­nej wodzie, żeby Cię nie obudzić. 
Prze­cież Ty wiesz, że Cię kocham. Chciałem nad­mienić to na sa­mym wstępie, ale- byłoby zbyt ba­nal­nie, praw­da? Wiesz, że to się czu­je? To, że osobę, z którą chcesz spędzić resztę życia, masz już obok siebie. Jes­tem te­go pe­wien. Nie muszę ek­spe­rymen­to­wać, szu­kać, spraw­dzać, zmieniać. Soph, to jes­teś Ty. Wiem, że nie jes­tem w sta­nie dać Ci wszys­tkiego, o czym marzysz, nie jes­tem bo­gaty, nie ku­pię Ci jachtu, nie za­pew­nię wczasów w luk­su­sowym ho­telu na Ma­jor­ce, nie będziemy mieli czte­rech sa­mochodów w ga­rażu. Je­dyne, co mogę Ci dać to ja. Ja, Pa­vel Alek­sieje­wicz K., z moim ser­cem na dłoni i uczu­ciami, który­mi chcę ob­darzyć tyl­ko Ciebie. 
Prze­cież... Nie możesz tak po pros­tu odejść. Odejść, jak­bym nic nie znaczył. Jak­bym był tyl­ko jedną z przy­god­nych his­to­rii, które po­mija się w życiory­sie. Nie możesz mnie zos­ta­wić. Nie pot­ra­fię, i nie chcę, od­dychać bez Ciebie... Jes­teś każdym moim uśmie­chem, uderze­niem ser­ca, pod­muchem wiat­ru w duszny dzień, przy­jem­nością, roz­koszą, ta­jem­nicą, słodyczą, nadzieją, marze­niem. Jes­teś we mnie: w ser­cu, myślach, emoc­jach, słowach, prag­nieniach. Jes­teś częścią mnie. Jes­teś mną. 



*


II
Pav­luś.
Po­win­nam paść na ko­lana, i bić się w pier­si. To mo­ja wi­na, że upad­liśmy tak da­leko od siebie. Wy­ciągam dłonie, ale, choć jes­teś tuż obok, nie pot­ra­fię Cię schwy­cić. Bar­dzo chciałabym to zro­bić. Ogarnąć Cię ra­miona­mi i przy­tulić do siebie ze wszys­tkich możli­wych sił. 
Nie je­den raz wi­siała nad na­mi ta susza emoc­ji. I wte­dy Ty, jak burza w let­ni, par­ny dzień, zraszałeś tę ano­malię uczu­ciem. Byłeś jak pa­rasol w deszczu- chro­niłeś. Nie tyl­ko siebie, ani nie tyl­ko mnie. Chro­niłeś nas. My by­liśmy naj­ważniej­si. Nie było podziałów, by­liśmy ra­zem. Pot­ra­fiłeś wal­czyć za nas dwo­je, mieć ty­le siły, by sta­wiać prob­le­mom czoła sam, je­den, a jed­nak ciągle ze mną. 
Ludzką rzeczą jest błądzić. A ja zabłądziłam. I, jak zwyk­le, byłam zbyt dum­na, by za­pytać o drogę. Choć to wszys­tko by ułat­wiło. Już daw­no wróciłabym do Ciebie z tej podróży w głąb siebie, którą ja sa­ma so­bie za­fun­do­wałam. Z włas­nej głupo­ty, Pav­luś. Może te­raz, kiedy do­tarłam już na sa­mo dno, a dno zaw­sze jest czar­ne, mogę się od niego od­bić i wrócić do światła- do Ciebie? Prze­cież- to Ty jes­teś moim światełkiem. Jes­teś je­dynym po­zyty­wem. Pa­miętasz? Two­ja bab­cia jed­nak ma dobrą in­tuicję. Pier­wszy raz, kiedy mnie do niej zap­ro­wadziłeś, chy­ba nig­dy nie um­knie z mo­jej pa­mięci. Po­wie­działa wte­dy, oczy­wiście- chciała to zro­bić w jak naj­większej dys­krec­ji, tyl­ko Two­je ucho, wraz z Tobą całym, miało to słyszeć, dwa słowa. Długo zas­ta­nawiałam się później nad ich znacze­niem. Czy to py­tanie, czy stwier­dze­nie? A może pełne oburze­nia i nies­ma­ku os­karżenie? TO ONA. Dwa słowa, tyl­ko ty­le. Z cza­sem, myśląc tak o tym, kiedy spałeś obok mnie, a ja gładziłam opuszka­mi palców skórę Two­jego po­liczka, doszłam do wnios­ku, że to ja­kaś ma­gia. Czy Two­ja bab­cia jest wróżką, Paszka? Chy­ba rzu­ciła na Ciebie ja­kiś czar, czy urok? To ona. To ja. Ta ona to ja. To ja dla Ciebie. Na zaw­sze.
Kocham Cię, Pa­vel. Wiem, że o tym wiesz. I wiem, że i Ty kochasz mnie. A te­raz- będziesz mu­siał kochać równie moc­no jeszcze jedną osobę. Tę, którą ra­zem po­wołaliśmy do życia. Może to stąd te wszys­tkie hu­mory, zmien­ne nas­tro­je, i roz­terki? Ale, dopóki jes­teś obok, wszys­tko będzie dob­rze. Da­my radę, praw­da? Jas­ne, że da­my! Tyl­ko RA­ZEM, nie OSOB­NO...





***



Tytuł: Prolog.
Opis: Śmierć przychodzi niespodziewanie. Zaskakuje nas w najmniej spodziewanym momencie.



Spakowała cztery lata życia w jedną podróżną walizkę… W domu panowała głucha cisza. Odkąd poprzedniego wieczoru zamknął za sobą drzwi i wyszedł, by już nigdy do niej nie wrócić. Została sama. W tej pustej, zimnej, czarnej Rosji. Jej płomień ciepła zgasł dzisiaj nad ranem. Kiedy się dowiedziała, parsknęła nerwowym śmiechem. Wybrała jego numer. Raz, drugi, dziesiąty. W końcu dowiedziała się od jakiejś kobiety w słuchawce, że ”Abonent jest nieosiągalny”. Chyba masz, kobieto, rację- przyznała z płaczem, ciskając telefonem prosto w ścianę. Nigdy nie piła. Tego poranka zaczęła. Drżącymi dłońmi odkręcała nakretkę butelki czystej wódki i przytykała ją sobie do ust. To lek, który mi pomoże- przekonywała siebie, krzywiąc się przy każdym kolejnym łyku. Ból nie zniknął. Na chwilę zasnął. Nie pamiętała, jak znalazła się w metrze, jak dojechała do Związku i jak pozwolono jej się tam dostać. Pamiętała, że krzyczała. Krzyczała po niemiecku i zalewała się łzami. Wrzeszczała i wyła. To wy go zabiliście, to przez was go tu nie ma- jęknęła szeptem, zwijając się w kłębek, kiedy wylądowała już na posadzce i zabrakło jej siły. Ktoś coś do niej mówił, ktoś chwycił ją za ramiona i zdecydowanie szarpnął ku górze. Nie chcemy więcej tutaj Pani widzieć, Pani Bodmer, proszę się spakować i opuścić Rosję jak najprędzej- surowy głos rozsadzał jej mózg. Nagle zrobiło jej się niedobrze. Potwornie niedobrze.

Spakowała cztery lata życia w jedną podróżną walizkę… Panował mrok, kiedy ostatni raz przemierzała drogę z sypialni do salonu. Nie potrafiła patrzeć. Patrzenie na to, co urwało się zdecydowanie zbyt szybko, zbyt boleśnie, brutalnie i definitywnie, nie mogło nie boleć. Przytknęła opuszki palców do jego kurtki, wiszącej na wieszaku w przedpokoju. Chciała, by wszystko zostało tak, jak było, kiedy wychodził. Kiedy krzyczał, że rano będzie, kiedy śmiał się, że ma zamknąć na zamek, żeby jej nie ukradli, i że ma się nie martwić, kiedy zamknął za sobą drzwi. Zamknął już na zawsze. Schwyciła rączkę walizki i wyszła, przekręcając klucz i ostatni raz spoglądając na taflę drewna z jego nazwiskiem na srebrnej tabliczce. Ruszyła schodami w dół. Ruszyła w najdłuższą podróż jej życia.

Spakowała cztery lata życia w jedną podróżną walizkę… Ciągnęła ją teraz za sobą szarym asfaltowym chodnikiem. Miasto powoli układało się do snu. Szalał jesienny wiatr, co chwilę targając jej włosy w przeciwne strony. Most nie był długi. Za to widok na Niżny przepiękny. Przysiadła na brzegu walizki i wtopiła spojrzenie w jego panoramę. Pavel kochał to miasto, kochał do niego wracać. Ból ścisnął jej gardło, serce zastygło na moment, a z oczu popłynęły gorące krople łez. Chyba wtedy zrozumiała, że nic już nie będzie takie samo. Że jej życie nie ma już sensu. Że dziś nad ranem umarła część jej - Dusza.

Spakowała cztery lata życia w jedną podróżną walizkę… I uciekła…

***




Kiss me hard before you go...
Summertime sadness...

2 komentarze:

  1. Świetne :) Naprawdę bardzo mi się podoba i kolejny raz mogę zobaczyć, jak ważną osobowością był dla ciebie Pavel..

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie napisane! Danuś masz talent, chętnie kupiłabym książkę Twojego autorstwa.
    N.

    OdpowiedzUsuń